Tym razem notka iście krótka, ale za niedługo mogę nie mieć okazji jej wrzucić.
W podziemnej części posiadłości Juliana, łączącej się bezpośrednio z East River, znajdywało się czterech mężczyzn ubranych w stroje płetwonurków. Najwyższy z nich miał przez ramię przerzucony dużą torbę, zawiniętą w folię, aby nie przemokła. Zdjęli maski do nurkowania, zrzucili butle z tlenem i same stroje. Z mroku wyłonił się diler, który spytał:
W podziemnej części posiadłości Juliana, łączącej się bezpośrednio z East River, znajdywało się czterech mężczyzn ubranych w stroje płetwonurków. Najwyższy z nich miał przez ramię przerzucony dużą torbę, zawiniętą w folię, aby nie przemokła. Zdjęli maski do nurkowania, zrzucili butle z tlenem i same stroje. Z mroku wyłonił się diler, który spytał:
- I jak tam, macie moją działkę?
- Tak jak uzgodniliśmy. Dwieście tysięcy dla ciebie –
Kowalski wyjął z pakunku wspomnianą kwotę i rzucił ją Julianowi.
- Pysznie. A teraz wypad, bo jeszcze po was nie posprzątałem.
- Chodzi ci o tą imprezę?
- Tak. Chodzi mi o tą imprezę.
Komandosi wzruszyli ramionami i wyszli z pomieszczenia. Na
zewnątrz był środek dnia, więc słońce niemiłosiernie ich raziło. Przystanęli na
chwilę, by zwyczajnie rozejrzeć się po ogrodzie, bo mimo faktu, iż byli tu
naprawdę wiele razy, to nigdy tego nie robili. Działka miała około trzydziestu
arów. Dookoła niej był mur o wysokości trzech metrów wykonany z czarnego
granitu, na środku którego znajdywała się metalowa, otwierana elektrycznie
brama, również koloru czarnego. Zaraz za murem rosły wysokie na jakieś dziesięć
metrów palmy, za nimi krzewy owocowe, a następnie dokładnie skoszony trawnik. Najemnicy
po krótkiej obserwacji skierowali się w stronę bramy i wrócili do swojej bazy.
***
W porcie, pod ścianą jakiegoś olbrzymiego hangaru, stały
cztery osoby. Jedna z nich trzymała czarną walizkę w prawej ręce. Mężczyzna
spojrzał na zegarek i westchnął. Po kilku minutach, do uliczki wjechały trzy
auta. Wszystkie były marki Ferrari i wszystkie były czarne.
- O cholera, F70, ma gość klasę – rzekł Skipper.
Z aut wysiadło pięciu mężczyzn w garniturach, a jeden z nich
wyciągnął z wozu zakneblowanego Eminema.
- Jak widzicie, mamy waszego kumpla, więc pokażcie kasę, a
wam go oddamy – powiedział jeden z porywaczy.
- Dla kogo pracujecie? – zapytał bez ogródek przywódca.
- To jest akurat nieistotne. Dawaj kasę, bo już mnie korci,
żeby strzelić – ponaglił oprawca.
- Okej, okej. Patrzcie, to kasa.
Kowalski otworzył walizkę i przesunął ją po ziemi jakieś
trzy metry do przodu. Porywacze puścili rapera, a ten od razu pobiegł do
najemników, żeby ci go rozwiązali.
- Wiecie co robić – rzucił jeden z tajemniczych ludzi do
dwóch ze swoich towarzyszy wsiadając do auta, a następnie wraz z drugim autem
odjechał.
Pozostali na miejscu porywacze wyjęli pistolety maszynowe
typu Uzi i zaczęli strzelać. Nasi bohaterowie w ostatniej chwili zdążyli
uskoczyć w bok, unikając kul. Schowali się za wielką skrzynią i lider rzekł:
- Dajcie spokój, ich jest dwóch, a nas pięciu. Co mogą nam
zrobić?
- Tak czysto teoretycznie? Rozwalić nas bez wysiłku! –
wrzasnął strateg.
- Rico, daj mi nóż.
Żołnierz posłusznie podał przełożonemu rzeczony przedmiot. Skipper
poczekał, aż oponentom skończy się amunicja, po czym wychylił się i rzucił w
jednego z nich nożem, trafiając mu prosto w gardło. Mężczyzna upadła na ziemię,
dławiąc się własną krwią. Jego towarzysz patrzył na niego ze zdziwieniem i nie
zauważył biegnącego w jego kierunku Rico, więc nie zdążył nic zrobić, gdy ten
złapał go za głowę, by skręcić mu kark. Najemnicy podnieśli ciała i wrzucili je
do bagażnika auta. Muzyk wstał zza osłony i rzekł:
- Wiecie co chłopaki? Wy na serio powinniście się leczyć!
***
Oddział odstawił Eminema na lotnisko, pożegnał się z nim i
przyjął zaproszenia na kolację za kilka tygodni. Wsiedli do swojego nowego „zaadoptowanego”
dnia dzisiejszego Ferrari. Powrót do siedziby nie zajął im dużo. Zaparkowali
wóz w miejscu, gdzie jeszcze niedawno stała pancerna furgonetka, weszli do
głównego pomieszczenia bazy i stanęli jak wryci.
- Co tu się kurwa stało?! – krzyknął na cały głos Skipper.
W ich siedzibie panował olbrzymi bałagan. Wszystko było
dosłownie wywrócone do góry nogami. Jednak uwagę Kowalskiego przykuł jeden mały
przedmiot: płyta CD. Podniósł ją i obejrzał, a następnie zawołał:
- Hej! Chyba coś znalazłem! Patrzcie!
Koledzy podbiegli do niego, by spojrzeć na znalezisko.
- No co tak czekasz na oklaski? Włączaj do cholery! –
krzyknął dowódca.
Plazma, która jakimś cudem ocalała, wydała z siebie kilka dźwięków,
a po chwili na ekranie pojawiła się twarz jakiegoś na oko czterdziestoletniego
mężczyzny. Widać było tylko popiersie, ale i tak można było zaobserwować kilka
ciekawych szczegółów. Miał na sobie czerwoną bluzę z kapturem. Jego twarz była
poznaczona licznymi bliznami, jego krótkie włosy były nierówno przycięte i
zmierzwione. Oczy zaś miał koloru piwnego. Jednak Skipper z miejsca go poznał.
- No ja pierdolę. Tylko tego idioty nam brakowało.
***
Do windy olbrzymiego, przeszklonego wieżowca w centrum
Manhattanu wszedł wysoki mężczyzna w brązowym płaszczu i okularach przeciwsłonecznych,
które nosił, pomimo całkowitego braku słońca. Wjechał na najwyższe piętro i od
razu skierował się w stronę pomieszczenia, znajdującego się na końcu korytarza.
Przed drzwiami sali stało dwóch ochroniarzy. Wyjął z kabury dwa pistolety z zawczasu
założonymi tłumikami i wystrzelił, zabijając mężczyzn. Wyjął Uzi, przeładował,
a następnie kopnął drzwi, które od razu ustąpiły pod naporem.
- Chiński badziew – mruknął pod nosem i otworzył ogień do
wszystkich w pokoju.
Po pięciu sekundach wszyscy w środku poza Parkerem nie żyli.
A przynajmniej tak mu się wydawało. Usłyszał jakiś szelest i bez zastanowienia
zaczął strzelać w jego kierunku, ale amunicja skończyła mu się, zanim zabił
cel. Zza biurka wychylił się jakiś niepozorny człowieczek. Miał na oko
czterdzieści lat, liczne blizny na twarzy, piwne oczy i krótkie rozczochrane
włosy. Nosił szarą bluzę z logiem Slipknot, luźne ciemne jeansy i tenisówki. Drake’a
zdziwił jego widok, ale serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył w jego rękach
pistolet. Podniósł ręce i wypuścił broń.
- Bardzo ładnie. Oszczędziłeś mi sporo czasu. Mam dla ciebie
propozycję – rzekł tajemniczo nieznajomy.
- Propozycję? – spytał zbity z tropu zabójca.
- Tak. Tak samo jak dla Blowhole’a.
- A kim ty niby jesteś, co?
- Tym, którego miałeś zabić. Jestem Hans Lyngell.
- A skąd ty wiesz, że miałem cię…
- To jest nieważne. Dzwoń do Aarona, jeśli chcesz zachować
makówkę.
C.D.N.
Co myślicie o Hansie?
Oraz oczywiście o nowej bryce? ;D
Czekam na wasze opinie!
S. D. P.