wtorek, 28 maja 2013

Rozdział V: Nowa Bryka

Tym razem notka iście krótka, ale za niedługo mogę nie mieć okazji jej wrzucić.




W podziemnej części posiadłości Juliana, łączącej się bezpośrednio z East River, znajdywało się czterech mężczyzn ubranych w stroje płetwonurków. Najwyższy z nich miał przez ramię przerzucony dużą torbę, zawiniętą w folię, aby nie przemokła. Zdjęli maski do nurkowania, zrzucili butle z tlenem i same stroje. Z mroku wyłonił się diler, który spytał:
- I jak tam, macie moją działkę?
- Tak jak uzgodniliśmy. Dwieście tysięcy dla ciebie – Kowalski wyjął z pakunku wspomnianą kwotę i rzucił ją Julianowi.
- Pysznie. A teraz wypad, bo jeszcze po was nie posprzątałem.
- Chodzi ci o tą imprezę?
- Tak. Chodzi mi o tą imprezę.
Komandosi wzruszyli ramionami i wyszli z pomieszczenia. Na zewnątrz był środek dnia, więc słońce niemiłosiernie ich raziło. Przystanęli na chwilę, by zwyczajnie rozejrzeć się po ogrodzie, bo mimo faktu, iż byli tu naprawdę wiele razy, to nigdy tego nie robili. Działka miała około trzydziestu arów. Dookoła niej był mur o wysokości trzech metrów wykonany z czarnego granitu, na środku którego znajdywała się metalowa, otwierana elektrycznie brama, również koloru czarnego. Zaraz za murem rosły wysokie na jakieś dziesięć metrów palmy, za nimi krzewy owocowe, a następnie dokładnie skoszony trawnik. Najemnicy po krótkiej obserwacji skierowali się w stronę bramy i wrócili do swojej bazy.
***
W porcie, pod ścianą jakiegoś olbrzymiego hangaru, stały cztery osoby. Jedna z nich trzymała czarną walizkę w prawej ręce. Mężczyzna spojrzał na zegarek i westchnął. Po kilku minutach, do uliczki wjechały trzy auta. Wszystkie były marki Ferrari i wszystkie były czarne.
- O cholera, F70, ma gość klasę – rzekł Skipper.
Z aut wysiadło pięciu mężczyzn w garniturach, a jeden z nich wyciągnął z wozu zakneblowanego Eminema.
- Jak widzicie, mamy waszego kumpla, więc pokażcie kasę, a wam go oddamy – powiedział jeden z porywaczy.
- Dla kogo pracujecie? – zapytał bez ogródek przywódca.
- To jest akurat nieistotne. Dawaj kasę, bo już mnie korci, żeby strzelić – ponaglił oprawca.
- Okej, okej. Patrzcie, to kasa.
Kowalski otworzył walizkę i przesunął ją po ziemi jakieś trzy metry do przodu. Porywacze puścili rapera, a ten od razu pobiegł do najemników, żeby ci go rozwiązali.
- Wiecie co robić – rzucił jeden z tajemniczych ludzi do dwóch ze swoich towarzyszy wsiadając do auta, a następnie wraz z drugim autem odjechał.
Pozostali na miejscu porywacze wyjęli pistolety maszynowe typu Uzi i zaczęli strzelać. Nasi bohaterowie w ostatniej chwili zdążyli uskoczyć w bok, unikając kul. Schowali się za wielką skrzynią i lider rzekł:
- Dajcie spokój, ich jest dwóch, a nas pięciu. Co mogą nam zrobić?
- Tak czysto teoretycznie? Rozwalić nas bez wysiłku! – wrzasnął strateg.
- Rico, daj mi nóż.
Żołnierz posłusznie podał przełożonemu rzeczony przedmiot. Skipper poczekał, aż oponentom skończy się amunicja, po czym wychylił się i rzucił w jednego z nich nożem, trafiając mu prosto w gardło. Mężczyzna upadła na ziemię, dławiąc się własną krwią. Jego towarzysz patrzył na niego ze zdziwieniem i nie zauważył biegnącego w jego kierunku Rico, więc nie zdążył nic zrobić, gdy ten złapał go za głowę, by skręcić mu kark. Najemnicy podnieśli ciała i wrzucili je do bagażnika auta. Muzyk wstał zza osłony i rzekł:
- Wiecie co chłopaki? Wy na serio powinniście się leczyć!
***
Oddział odstawił Eminema na lotnisko, pożegnał się z nim i przyjął zaproszenia na kolację za kilka tygodni. Wsiedli do swojego nowego „zaadoptowanego” dnia dzisiejszego Ferrari. Powrót do siedziby nie zajął im dużo. Zaparkowali wóz w miejscu, gdzie jeszcze niedawno stała pancerna furgonetka, weszli do głównego pomieszczenia bazy i stanęli jak wryci.
- Co tu się kurwa stało?! – krzyknął na cały głos Skipper.
W ich siedzibie panował olbrzymi bałagan. Wszystko było dosłownie wywrócone do góry nogami. Jednak uwagę Kowalskiego przykuł jeden mały przedmiot: płyta CD. Podniósł ją i obejrzał, a następnie zawołał:
- Hej! Chyba coś znalazłem! Patrzcie!
Koledzy podbiegli do niego, by spojrzeć na znalezisko.
- No co tak czekasz na oklaski? Włączaj do cholery! – krzyknął dowódca.
Plazma, która jakimś cudem ocalała, wydała z siebie kilka dźwięków, a po chwili na ekranie pojawiła się twarz jakiegoś na oko czterdziestoletniego mężczyzny. Widać było tylko popiersie, ale i tak można było zaobserwować kilka ciekawych szczegółów. Miał na sobie czerwoną bluzę z kapturem. Jego twarz była poznaczona licznymi bliznami, jego krótkie włosy były nierówno przycięte i zmierzwione. Oczy zaś miał koloru piwnego. Jednak Skipper z miejsca go poznał.
- No ja pierdolę. Tylko tego idioty nam brakowało.
***
Do windy olbrzymiego, przeszklonego wieżowca w centrum Manhattanu wszedł wysoki mężczyzna w brązowym płaszczu i okularach przeciwsłonecznych, które nosił, pomimo całkowitego braku słońca. Wjechał na najwyższe piętro i od razu skierował się w stronę pomieszczenia, znajdującego się na końcu korytarza. Przed drzwiami sali stało dwóch ochroniarzy. Wyjął z kabury dwa pistolety z zawczasu założonymi tłumikami i wystrzelił, zabijając mężczyzn. Wyjął Uzi, przeładował, a następnie kopnął drzwi, które od razu ustąpiły pod naporem.
- Chiński badziew – mruknął pod nosem i otworzył ogień do wszystkich w pokoju.
Po pięciu sekundach wszyscy w środku poza Parkerem nie żyli. A przynajmniej tak mu się wydawało. Usłyszał jakiś szelest i bez zastanowienia zaczął strzelać w jego kierunku, ale amunicja skończyła mu się, zanim zabił cel. Zza biurka wychylił się jakiś niepozorny człowieczek. Miał na oko czterdzieści lat, liczne blizny na twarzy, piwne oczy i krótkie rozczochrane włosy. Nosił szarą bluzę z logiem Slipknot, luźne ciemne jeansy i tenisówki. Drake’a zdziwił jego widok, ale serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył w jego rękach pistolet. Podniósł ręce i wypuścił broń.
- Bardzo ładnie. Oszczędziłeś mi sporo czasu. Mam dla ciebie propozycję – rzekł tajemniczo nieznajomy.
- Propozycję? – spytał zbity z tropu zabójca.
- Tak. Tak samo jak dla Blowhole’a.
- A kim ty niby jesteś, co?
- Tym, którego miałeś zabić. Jestem Hans Lyngell.
- A skąd ty wiesz, że miałem cię…
- To jest nieważne. Dzwoń do Aarona, jeśli chcesz zachować makówkę.




C.D.N.



Co myślicie o Hansie?
Oraz oczywiście o nowej bryce? ;D
Czekam na wasze opinie!
S. D. P.

piątek, 24 maja 2013

Rozdział IV: Jak Zgarnąć Milion Dolarów

- Czy ciebie już doszczętnie pojebało?! – krzyknął Mike, gdy tylko usłyszał, na czym polega plan.
- A masz lepszy plan?
- Nie, ale okradanie banku, jest mocno chujowym pomysłem – powiedział młodzik – nawet jak na ciebie.
Strateg westchnął.
- Słuchaj, jesteśmy drużyną i musimy wspólnie ponosić odpowiedzialność. Rozumiesz?
- Chcąc, nie chcąc.
- Świetnie. Teraz trzeba podzielić zadania i sprzęt.
***
Drake wszedł do bazy Blowhole’a nie do końca pewien czy powinien. Domyślał się, że biznesmen dowiedział się o jego niepowodzeniu z telewizji. Jednak wbrew jakiejkolwiek logice, pojawił się tu, w tej podziemnej fabryce broni i siedzibie największego rekina finansjery na czarnym rynku. Znalazł się w poczekalni i sekretarka od razu go wpuściła, mówiąc, że doktor już na niego czeka. Niepewnie popchnął drzwi wejściowe i wszedł do salonu. Zobaczył Aarona pochylającego się nad metalowym stołem, na którym leżał jakiś człowiek. Podszedł do Blowhole’a najciszej jak potrafił, a on nie odwracając wzroku od więźnia, powiedział:
- Spieprzyłeś sprawę.
- To nie moja wina.
- Może, ale kasy i tak nie dostaniesz.
Parker wzruszył ramionami i przeniósł wzrok z gospodarza na jeńca.
- A to kto?
- Właśnie staram się dowiedzieć - odparł, po czym podniósł młotek - ale nasz kolega milczy jak zaklęty.
Po tych słowach z całej siły uderzył narzędziem w palec wskazujący u prawej ręki ofiary. Więzień zawył z bólu.
- Zmieniłeś zdanie? - rzekł Aaron z sadystycznym uśmiechem na twarzy.
Mężczyzna milczał.
- Tak też myślałem – powiedział, a następnie zmiażdżył kolejny palec. – Uprzedzam, że mogę tak cały dzień, więc mów, a może nie wyjdziesz stąd jako całkowity kaleka.
Człowiek na stole się ożywił.
- Jeśli powiem ci, co chcesz wiedzieć, wypuścisz mnie? – spytał z niedowierzaniem.
- Oczywiście.
- Przysłał mnie tutaj Hans Lyngell.
- A kimże jest ten Hans?
- Dzianym Duńcem, który chce zdominować rynek zbrojeniowy.
- I z twoją pomocą chciał wykraść moje schematy broni, tak?
- Tak.
- Świetnie, tyle chciałem wiedzieć – odrzekł, po czym wbił olbrzymi nóż w gardło mężczyzny, brudząc swój biały garnitur krwią.
***
Przez Wall Street szedł niezbyt wysoki, na oko dwudziestoletni, mężczyzna w czarnej bluzie i jeansach. Wyrzucił niedojedzoną kanapkę do pobliskiego kosza, nie zatrzymując się. Po chwili, znikł w bocznej uliczce, w której stała opancerzona furgonetka. Wsiadł do niej i zdjął kaptur, odsłaniając twarz.
- I jak poszło? – spytał Skipper.
- A jak mogło pójść? Dobrze.
- Świetnie. To teraz zakładamy maski i garniaki, a później rozwalamy ścianę i wbijamy.
Każdemu przypadł inny strój. Może nie były one jakieś wybitne, ale wystarczająco dobre, by ukryć tożsamość właściciela i dać dopływ tlenu. Kowalski miał hienę, Szeregowy goryla, Rico orka, a Skipper maskotkę Iron Maiden - Eddiego. Naukowiec nacisnął guzik, a po kilku sekundach dało się słyszeć eksplozję. Najemnicy wzięli broń i wyszli z auta. Tak jak się spodziewali, wszyscy zgromadzili się w miejscu wybuchu, więc oni mogli otwarcie działać. Weszli tylnymi drzwiami i bez większych przeszkód dostali się do skarbca, przy którym stało dwóch strażników. Rico bez zastanowienia wpakował im po kulce w łeb. Strateg stanął przed drzwiami komory i ocenił siłę zamka.
- Będę potrzebował jakichś dwudziestu minut, żeby się z tym cholerstwem uporać. Wiecie co robić.
Reszta w odpowiedzi skinęła głowami i zajęła pozycje, z których mogli się spokojnie bronić przez dłuższy czas. Nagle zauważyli około dwudziestu ochroniarzy biegnących w ich kierunku. Bez chwili wahania otworzyli ogień, od razu zabijając większość przeciwników. Jednak kilku zdołało się ukryć. Skipper krzyknął do Rico:
- Dawaj odłamkowy!
Po chwili, psychopata rzucił granat, centralnie pod nogi przeciwników i zanim ci zdążyli cokolwiek zrobić, ładunek wybuchł. Zobaczyli biegnących w ich stronę policjantów, którzy w międzyczasie znaleźli się na miejscu zdarzenia. Szeregowy krzyknął:
- Witam organy ścigania! – I rzucił pod ich nogi kolejną bombę, która zabiła większość znajdujących się tam funkcjonariuszy.
Po kolejnych kilku minutach przybiegł Kowalski z dużą torbą przerzuconą przez ramię i wrzasnął z całych sił:
- Chłopaki! Spierdalamy stąd!
Komandosom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wybiegli tym samym wyjściem, którym weszli, cały czas ostrzeliwując oponentów. Wsiedli pospiesznie do furgonu, a Mike włączył płytę KoЯn. Kiedy pozostali dziwnie na niego popatrzyli, rzekł:
- No co? Okradamy bank według waszego planu, to chociaż uciekać możemy, tak jak ja chcę, nie?
Rico wzruszył ramionami i wdepnął gaz. Wyjechali na główną drogę, gdzie było pełno radiowozów i od razu zaczęli jechać w przeciwnym kierunku, jednak po chwili zorientowali się, że są ścigani. Na szczęście, szyby były pociemniane i pancerne, więc nikt z zewnątrz, nie mógł ich zobaczyć. W auto ciągle trafiały kule, wystrzeliwane przez ścigających. Nie wiedzieć kiedy, najemnicy znaleźli się na Moście Brooklyńskim. Nagle w ich bok uderzył radiowóz i Rico stracił panowanie nad autem. Furgonetka uderzyła w barierkę, a następnie wpadła do rzeki.
***
Komisarz Jacob Peterson stał na Moście Brooklyńskim patrząc w odmęty rzeki East River i zastanawiając się, jakim cudem tak dobrze przygotowana kradzież, nawaliła, z powodu nieuwzględnienia możliwości interwencji policji
- Aspirancie Hughes, co ustalono? – spytał Peterson swojego podwładnego.
- Jedno wielkie gówno, panie komisarzu. Znaleziono jedynie wrak tej furgonetki. Jakimś cudem wybuchła.
Jacob roześmiał się, bo będąc zadeklarowanym ateistą, w cudy nie wierzył.
- Oj, Peter, Peter. Na wszystko jest racjonalne wyjaśnienie.
- A więc jaka jest pana wersja wydarzeń? – zadał pytanie funkcjonariusz.
- Kiedy złodzieje wjechali na most, jeden z nich miał zamiar wyrzucić granat przez okno. Jeden z naszych walnął w ich auto, które następnie wpadło do wody, a wcześniej wspomniany przeze mnie złodziej przypadkowo wyciągnął zawleczkę, doprowadzając do wybuchu.
- Brzmi całkiem wiarygodnie.
- Dlatego tak napiszemy w raporcie. A teraz chodźmy stąd, bo pizga jak nie wiem co.



C.D.N.


I co myślicie o planie chłopaków?
I o samej notce?
Czekam na opinie!
S. D. P.

sobota, 18 maja 2013

Rozdział III: Skacowani


Rico obudził się na podłodze jakiegoś ogromnego pomieszczenia, otoczony butelkami po alkoholu, paczkami po chipsach i fragmentami damskiej bielizny. Powoli, z wielkim trudem, podniósł się do pozycji siedzącej i rozejrzał. Głowa potwornie go bolała, a do tego czuł chęć zwymiotowania. Nie był tak skacowany odkąd… Nawet nie pamiętał, kiedy i czy w ogóle był tak upity. Na kanapie leżało około pięciu osób, obok kanapy kolejne pięć i jeszcze wiele po kątach. Z największym wysiłkiem wstał, starając się nie upaść. Podszedł do pobliskiego fotela i usiadł na nim. Przetarł oczy i próbował się zastanowić, co się stało. Pamiętał, że wraz z Eminemem poszli do baru i pili do upadłego, a potem film mu się urwał. Nagle z drugiego końca salonu dobiegł go głos:
- Widzę, że już wstałeś.
Znał ten głos, mimo to, odwrócił się, by popatrzyć w oczy rozmówcy.
- Julian, kurna, co tu się stało?
- Wczoraj około dwudziestej czwartej, wysłaliście mi SMS-a, że się nawaliliście, gliny was gonią i trzeba was gdzieś schować. No to, przyjechałem po was, zgarnąłem i przywiozłem was tutaj, do mojej willi. A ten szmaciarz, Kowalski, sprosił tu wszystkich z okolicy i zrobił imprezę.
- Przecież uwielbiasz takie klimaty, więc w czym problem?
- W tym, że do tego trzeba się zawczasu przygotować.
W tym momencie z drugiego końca pokoju usłyszeli jakiś szelest i zobaczyli, że ktoś się budzi. Podeszli do niego.
- Co jest kurwa? - spytał zachrypniętym głosem Skipper.
Diler, zaczął opowiadać, a tymczasem psychopata, szukał reszty oddziału i rapera. Mike leżał w samym kącie, zwrócony plecami do reszty, a dookoła niego walało się chyba największe skupisko butelek po wódce. Rico trącił go czubkiem buta i powiedział:
- Mike, wstawaj.
Ten w odpowiedzi tylko coś mruknął. Najemnik westchnął i tym razem szturchnął go mocniej i powiedział:
- Szeregowy Michael Private, wstawaj albo marny twój los.
Tym razem poskutkowało. Młodzik powoli zaczął się podnosić, krzywiąc się przy tym z bólu. Zazwyczaj pił bardzo mało alkoholu, a wnioskując z ilości pustych naczyń, wypił nawet więcej od stratega. Kiedy jego młodszy druh wciąż dochodził do siebie, Rico zaczął szukać naukowca. Ten leżał na kanapie w towarzystwie pięciu dziewcząt. „Kowalski, ty zbereźniku”-przemknęło przez myśli żołnierza. Obudził go bez większego trudu, jako iż był zaprawiony w piciu hurtowych ilości alkoholu. Mimo wszystko, również było widać, że procenty robią swoje. Teraz jego serce zamarło, bo przypomniał sobie, że wczorajszej nocy nie byli sami. Podszedł do szefa gangu narkotykowego i rzekł:
- Cholera, Julek, czy kiedy po nas przyjeżdżałeś, to był z nami Eminem?
- Był, a co?
- Wiesz gdzie jest?
- Czekaj, daj mi się zastanowić. Pamiętam, że rapował, by zabawić gości, później walczył na rymy z Kowalskim?
- Co ty pieprzysz?! Kowalski i rymy?!
- Też mnie to zdziwiło. Dobra, później wmieszał się gdzieś w tłum i go nie widziałem.
- Kurwa.
- Spokojna głowa Rico, mamy do niego telefon - usłyszał zza pleców.
To uspokoiło mężczyznę tylko trochę, ale podszedł do stratega i wziął od niego szklankę szkockiej i numer do muzyka. Wystukał telefon, popijając alkoholem i zaczął czekać na sygnał. Po chwili ktoś odebrał, ale nie była ta osoba, która powinna.
~ No w końcu się obudziliście śpiące królewny.
- Kim jesteś?
~ Teraz to nieistotne. Ważne jest to, że mam waszego kumpla i jeśli nie dacie mi jednego miliona dolarów w ciągu tygodnia, będzie martwy.
- Gdzie mamy przynieść forsę?
~ Pójdźcie do portu i zadzwońcie na ten numer, a po chwili odzyskacie swojego przyjaciela, Eminema.
Po tych słowach, rozmówca się rozłączył. Rico schował swój telefon i powiedział do zebranych w pokoju przyjaciół:
- Mamy zdrowo przejebane.
***
Isabel stała przyparta do muru przez trzech piętnastoletnich chłopaków o wiadomych zamiarach.
- Widzę, że teraz nie jesteś taka odważna - rzucił najwyższy.
Zbliżali się do niej powoli, ale zdecydowanie. Wiedziała, że może pomóc jej tylko cud. I takowy nastąpił.
- To niezbyt uczciwe. Trzech na jedną?
Dręczyciele odwrócili się w stronę głosu. Za nimi stał na oko dwudziestoletni chłopak, w czerwonej bluzie, jeansach, czarnych sportowych butach i czarnych okularach przeciwsłonecznych. Na jego twarzy widniał szelmowski uśmieszek.
- A co ty nam możesz zrobić? - spytał niższy z prześladowców. - Nas jest trzech, a ty jesteś jeden.
- A to - odparł nieznajomy.
Po tych słowach, skoczył w kierunku najbliższego przeciwnika, złapał go za prawą rękę i założył dźwignię, dzięki której można było mu ją złamać. Chłopak wył z bólu, jednak oponent ani myślał go puszczać. Kiedy na nieznajomego rzucił się najstarszy z oprawców dziewczyny, ten zręcznie uniknął ataku i podłożył mu nogę. Potem rzucił piętnastolatka, którego przytrzymywał, w jego towarzysza. W niecałe dziesięć sekund rozprawił się ze wszystkimi, po czym krzyknął:
- A teraz spierdalać stąd, zanim porządnie się wkurzę. Jeśli jeszcze raz spróbujecie ją tknąć, to osobiście was zabiję.
Kurzyło się po nich, jakby goniła ich armia piekieł. Nieznajomy odwrócił się i zdjął kaptur oraz okulary.
- Wujek Michael! - krzyknęła dziewczyna i rzuciła mu się na szyję.
- A kogoś się spodziewała, co? Agenta FBI? - odparł ze śmiechem. - Dobrze, dobrze. Chodź, przejdźmy się trochę, bo to miejsce nie nadaje się do rozmowy.
***
Siostrzenica Szeregowego siedziała na Moście Brooklyńskim czekając na wuja. Przyszedł po chwili, trzymając w ręku jakiś pakunek.
- Co to? - spytała.
- Prezenty. Jeden dla ciebie, drugi dla mamy - odrzekł, po czym wyjął butelkę alkoholu.
- Daj spokój, przecież nie jestem pełnoletnia i…
- Nie poznaję cię Issy. Kiedyś byłaś inna. Pełna życia, ciekawa świata. Co się z tobą stało?
- Poznałam trochę świata.
- Ciekawe. Ale wiem co mówię, bo jestem tu trochę dłużej od ciebie i wiem, że trochę procentowego napoju, jeszcze nikogo nie zabiło.
Po chwili wahania dziewczyna odpowiedziała:
- Skoro tak mówisz… Nalewaj.
Mike podał jej szklankę i sam wziął swoją, po czym przysiadł się do niej. Rozmawiali o dawnych czasach, gdy mogli spędzać wspólnie więcej czasu. Poruszyli również tematy związane z teraźniejszością. Siostrzenica pytała Szeregowego o pracę, a on odpowiadał jej, że nic ciekawego. Gadali tak ze dwie godziny. Potem najemnik odprowadził ją do domu i wręczył jej pakunek, polecając jej, żeby oddała go matce. Spojrzała do środka. Było tam dziesięć tysięcy dolarów. Chciała się spytać wuja, skąd je wziął, ale już go nie było.
***
- No w końcu wrócił! - krzyknął Kowalski, gdy tylko Michael przekroczył próg bazy.
Widział, że w ich kwaterze panuje nadzwyczajny bałagan. Na stole stały talerze po jedzeniu i szklanki po alkoholu oraz raz jakieś papierzyska.
- To co robimy? - zadał pytanie Szeregowy.
- Mamy już pewien pomysł. Jest chujowy, ale jest jedynym sensownym wariantem… - rzekł strateg.


C.D.N.


I co o tym myślicie? Domyślacie się, co to za plan?

środa, 15 maja 2013

Rozdział II: W Imię Sztuki!

Drake Parker właśnie przekroczył próg podziemnej bazy Aarona Blowhole’a. Był to olbrzymi kompleks, w którym była wytwarzana wszelkiej maści broń-od AK-47, po broń biologiczną. Wszystko było urządzone bardzo surowo, wszędzie panował porządek. Zaś kwatera właściciela koncernu, to już inna historia. Drake był tam tylko dwa razy, ale musiał przyznać, że doktorek miał całkiem niezły gust niezły gust. Wszedł do poczekalni i raz jeszcze obrzucił ją spojrzeniem. Bordowe fotele, kilka stolików, dębowe ściany, taka sama podłoga, olbrzymie drewniane drzwi, prowadzące do domu i najbardziej irytująca część-biurko, za którym siedziała sekretarka Aarona, niejaka Perky. Wiedział o niej stosunkowo niewiele. Jedynymi znanymi mu faktami było to, że pochodziła z Anglii i miała wysokie wykształcenie w zakresie ekonomii. Zabójca zastanawiał się po co Blowhole ją trzymał, skoro był mistrzem nauk ścisłych i miał głowę do interesów. Usiadł na miękkim fotelu pogrążając się w rozmyślaniach, z których po chwili wyrwała go Angielka, mówiąc, że ma wejść.
Niewiele się zastanawiając otworzył drzwi i wszedł do salonu. Prezes największej nielegalnej fabryki broni na świecie siedział na bordowej kanapie, z drinkiem w ręku. Były agent nie mógł się nadziwić, z jaką siłą bił od tego człowieka całkowity brak empatii. Kiedy zorientował się, że ma gościa, Aaron wstał i powitał Parkera. Ten przyjrzał się swojemu pracodawcy w pełnej okazałości, jako iż wcześniej nie miał takiej okazji. Miał na sobie biały garnitur i spodnie oraz czarne mokasyny. Miał długie brązowe włosy do ramion, małą brodę otaczającą tylko jego usta i brązowe oczy. W zasadzie, to oko, bowiem miał tylko lewe. W miejscu, gdzie powinno być prawe znajdowała się mechaniczna opaska, z czymś co wyglądało jak noktowizor. Nad i pod urządzeniem widoczna była blizna. Jego obserwację przerwał Blowhole:
- Muszę przyznać, że całkiem zgrabnie ci to poszło.
- To w końcu moja praca - odrzekł morderca.
W tej chwili spostrzegł kilka czerwonych plamek na ubiorze pracodawcy.
- Widzę, że miałeś niedawno gościa - rzekł, starając się zachować kamienny wyraz twarzy, ale czuł, że jego serce bije coraz szybciej.
- Tak. Zaś ja widzę, że się denerwujesz - sparował.
- Ale skąd to… - chciał spytać, ale rozmówca mu przerwał.
- Widzisz, ta opaska nie tylko zakrywa resztki mojego oka. Mam w niej również całkiem przydatny rentgen.
Parker skinął głową, po czym powiedział:
- To co z moim honorarium?
- Tak jak uzgodniliśmy, dwadzieścia tysięcy gotówką - odparł, po czym rzucił na stół gigantyczną torbę. - Sam sprawdź.
Drake otworzył ją i pospiesznie przeliczył pieniądze oraz sprawdził czy są prawdziwe. Wynik oględzin bardzo go zadowolił. Zarzucił pakunek na ramię i już chciał wyjść, ale psychopata go powstrzymał.
- A nie chcesz zarobić więcej? Zacznie więcej?
- Zamieniam się w słuch.
***
Oddział sprawdzał scenę i miejsca siedzące. Koncert miał zacząć się za kilka godzin, więc mieli trochę czasu. Kowalski i Rico właśnie dawali raperowi sprzęt-kuloodporną kamizelkę. Psychopata oddalił się, a Mathers zatrzymał naukowca i powiedział mu coś, po czym ten skinął głową, a następnie poszedł w stronę furgonetki z zaopatrzeniem.
***
Eminem wykonał już połowę utworów i tłum był coraz bardziej rozentuzjazmowany.  Rico i Kowalski stali blisko sceny, Mike zajął stanowisko przy jednej z możliwych pozycji snajpera, a Skipper przy drugiej. Między psychopatą, a strategiem wywiązała się rozmowa.
- Wiesz co stary, myślę, że mógłbyś się z nim dogadać - zagaił starszy z mężczyzn.
- A z czego to wnioskujesz? - odparł z nieskrywanym uśmiechem jego towarzysz.
- A z tego, że poza kamizelką poprosił mnie o Uzi.
Druh popatrzył na niego ze zdziwieniem.
- Pieprzysz.
- Nie. Mówię ci, gość jest niezły.
- Pierdolę, a ja myślałem, że jestem posrany - powiedział, po czym wyciągnął papierosa.
***
Punkt kulminacyjny zbliżał się nieuchronnie. Parker już zajął swoją pozycję i przygotowywał się do oddania strzału. Muzyk wygłaszał przemówienie, poprzedzające wykonanie ostatniej piosenki. Zabójca już ustalił, kiedy wystrzeli. Zanim dojdzie do refrenu. Raper zaczął śpiewać-czy też raczej mówić. Drake dokładnie przestudiował tekst i wiedział, że musi strzelić teraz. Wycelował prosto w serce i oddał strzał.
***
Kowalski patrzył z zadowoleniem i pewnego rodzaju satysfakcją, na Mathersa, który bez szwanku dostał kulkę z broni snajperskiej. Nie upadł i gdy tylko minął pierwszy szok, wyjął broń, którą dostał od stratega i zaczął strzelać w kierunku, z którego padł strzał. Strateg powiedział do komunikatora:
- Mike, bierz go.
~ Się robi.
Młodzik wbiegł po schodach do pomieszczenia, w którym miał być snajper, ale zastał tylko jego broń. Nagle poczuł ukłucie i padł nieprzytomny na ziemię. Za nim stał Drake.
- Rozwaliłbym cię, ale nie mam czasu - rzekł po czym splunął w stronę nieprzytomnego komandosa i opuścił pokój.
***
- Co macie na myśli, mówiąc, że uciekł?! - wrzasnął Skipper.
- To co myślisz - odparł niewzruszony Szeregowy.
- Kurwa… No ale nic, grunt, że akcja się powiodła.
Żołnierze zaczęli pakować sprzęt do wozu, bo koncert skończył się już jakiś czas temu. „Po cholerę tyle tego braliśmy” - pomyślał naukowiec. Już prawie skończyli robotę, kiedy podszedł do nich muzyk.
- Chłopaki, chciałem wam podziękować, za uratowanie mi dupy.
- To nasza praca - odrzekł dowódca, wrzucając do auta AK-47.
- Jednak, chciałem się was zapytać, czy nie dołączylibyście do mnie, podczas posiedzenia w barze.
Oddział popatrzył po sobie i zrozumiał się bez słów.
- A wiesz co? Dołączylibyśmy - rzekł Skipper.
***
W obskurnej knajpie na przedmieściach właśnie toczył się zażarty pojedynek, między Kowalskim, a Eminemem. Mike już dawno upił się do nieprzytomności i leżał w kacię, otoczony własnymi rzygowinami, podczas gdy Rico i Skipper-również pijani-kibicowali strategowi.
- Em, wież, sze nie masz szanz? - wybełkotał naukowiec.
- Zobaszymy! - odparował raper.
Po czym obaj złapali za kieliszki i opróżnili ich zawartość. I jeszcze raz. I kolejny.


C.D.N.


Proszę o komenty...

czwartek, 9 maja 2013

Rozdział I: Nowa Robota


Oddział obejrzał całe nagranie i wywnioskował z niego, że jeśli chcą zarobić trochę kasy, to mają iść pod miejsce wczorajszego zamachu i pokazać przepustki, które były załączone do CD, a na miejscu otrzymają wytyczne. Po krótkiej naradzie, zgodnie zdecydowali, że zastrzyk gotówki zdecydowanie by im się przydał i pójdą tam za godzinę. Do tego czasu mogli zająć się swoimi sprawami. Szeregowy zaszył się u siebie i włączył płytę Limp Bizkit, którą niedawno nabył. Rico ostrzył, czyścił i sprawdzał broń, Kowalski poszedł do laboratorium, a Skipper oglądał wiadomości. Godzina minęła w miarę szybko i komandosi już siedzieli w swoim jeepie. Po około dwudziestu minutach dojechali na miejsce przeznaczenia. Podszedł do nich człowiek w garniturze i spytał:
- Co tu robicie?
Dowódca wyjął przepustkę i już chciał odpowiedzieć, gdy człowiek, który ich zatrzymał rzekł:
- Idźcie do tamtego namiotu - I wskazał palcem pobliski namiot.
Najemnicy skierowali się we wskazane miejsce i weszli do środka, gdzie czekał na nich łysy facet około czterdziestki. Miał na sobie hawajską koszulę, słomiany kapelusz, czarne przeciwsłoneczne okulary i japonki. Gdy weszli, wstał i ich powitał:
- No wreszcie jesteście! Myślałem, że nie przyjdziecie. Dobra, przejdźmy do rzeczy. Bloomberg chce, żebyście przeczesali teren, przesłuchali świadków, a potem zdali mu raport o dziewiętnastej w Central Parku. Pojmujecie?
Skinęli głowami i wyszli na zewnątrz, po czym Skipper rzekł:
- Okej, zrobimy to tak, Kowalski, Rico sprawdzacie teren, Mike, przesłuchania, a ja spróbuję się czegoś dowiedzieć.
Wszyscy rozeszli się do swoich zadań, a Skipper wsiadł do wozu.
***
- Co mu kurwa jesteśmy, NCIS? - spytał zirytowany Rico.
Kowalski uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że jego przyjaciel raczej wolał powodować takie sytuacje, niż sprawdzać ich efekty. Nagle uwagę naukowca przykuł pewien szczegół. Między kawałkami gruzu zauważył marynarkę. Podbiegł do niej i zobaczył to, czego spodziewał się zobaczyć. To był Mitt Romney. Lewa połowa jego twarzy była zmiażdżona, ale nie to przykuło jego uwagę. W oczy rzucała mu się rana w okolicy serca. Poprosił druha i sprzęt i wyciągnął z niej pocisk, po czym stwierdził:
- Wybuch miał zamaskować atak na Romneya. Zabójca jest doświadczony.
- A z czego to wnioskujesz?
- Takie kule są sprzedawane tylko do specjalistycznej broni. Poza tym głębokość rany pozwala określić z jakiej odległości strzelał. Jakieś pół kilometra. Z północy, pod wiatr. Miał jednak czysty strzał. Żaden amator nie trafiłby w takich warunkach, nawet ja miałbym pewne trudności. Do tego sam strzał go nie zabił. Żyłby jeszcze z minutę, a potem by się wykrwawił. Myślę, że strzelał z łodzi i podczas strzału, przez falę, która uderzyła w burtę, chwilowo stracił równowagę, po czym oddał strzał, lekko pudłując, a następnie wysadzając wszystko w cholerę - skończył swój wywód Kowalski.
- Ale po co tyle zachodu?
- Tego nie wiem. Ale teraz chodźmy sprawdzić miejsce wybuchu. Tam będziesz mógł się popisać.
Skierowali się do strefy wybuchu, a psychopata, gdy tylko znaleźli się na miejscu przystąpił do oględzin.
- Parę kilo TNT, i kilka C4, położonych tu, tu i tu - rzekł, wskazując trzy różne miejsca.
- Hm… W sumie, to wystarczyłoby, żeby to wysadzić. Dobra, idziemy sprawdzić, jak idzie Mike’owi.
***
Szeregowy właśnie kończył dopalać skręta, gdy nadeszli jego towarzysze.
- I jak tam idzie? - zadał pytanie Kowalski.
- Jak krew z nosa. Mówią mniej składnie od ciebie po pijaku - odparł szczerze młodzik.
- Mówię nieskładnie po pijaku? - udał zdziwienie strateg.
Ich rozmowę przerwał dowódca.
- Panowie, zbieramy się. Do Central Parku jest trochę, a my mamy tam być na dziewiętnastą.
- Tak jest! - wykrzyknęli podwładni i wsiedli do wozu.
***
Burmistrz Nowego Jorku przechadzał się alejką w Central Parku podziwiając przyrodę, gdy usłyszał zdyszanych komandosów za swoimi plecami:
- Sory za spóźnienie, ale te cholerne korki były tak wielkie, że nie dało się szybciej.
- Spokojnie panowie. Zdajcie mi raport i pogadamy o ofercie pracy.
- Dobrze więc - zaczął Kowalski. - To rzeczywiście był zamach na Romneya. W jego klatce piersiowej znaleźliśmy pocisk do wyrafinowanej broni snajperskiej i mogę śmiało stwierdzić, że mamy do czynienia z zawodowcem. Z zeznań świadków wynika, że do wybuchu doszło centralnie przed oddaniem strzału przez Lewandowskiego. Czyli, że jeśli zabójca będzie jeszcze działał, a myślę, że będzie, to zabijał będzie w punkcie kulminacyjnym. Do tego myślimy, że do wywołania wybuchu użyto około dwudziestu kilogramów ładunków wybuchowych uprzednio podłożonych przez zamachowca. I to chyba tyle.
- Muszę przyznać, że całkiem nieźle wam poszło.
- Przez skromność nie zaprzeczę-odrzekł lider.
- Więc przejdźmy do sedna - zaczął polityk. - Chodzi o to, że w przyszłym tygodniu w naszym mieście ma mieć koncert Marshall Bruce Mathers III.
- Szczerze powiedziawszy, to go nie znam - powiedział naukowiec.
- Oj, myślę, że znasz, tylko pod jego pseudonimem artystycznym - zadrwił Mike.
- Który brzmi…?
- Eminem.
- Jakim cudem Eminem ma tutaj koncert, a media o tym nie trąbią?! - spytał przywódca.
- Zamach, Liga Mistrzów. Powodów jest kilka. A teraz moje pytanie: czy podejmiecie się ochraniania go na jego koncercie?
- Ile płacisz?
- Dziesięć tysięcy, jako zaliczka, a po udanej akcji dodatkowe trzydzieści. Wchodzicie?
Oddział popatrzył po sobie i po chwili zgodnie rzekł:
- Wchodzimy.
***
Kowalski domyślił się, w którym momencie zostanie wykonany zamach. Ostatnią piosenką miała być „Kim”, której Mathers jeszcze nigdy nie wykonywał na żywo. Co byłoby swoistym punktem kulminacyjnym. Raper miał dostać najwytrzymalszą kamizelkę kuloodporną przetestowaną przez psychopatę i naukowca. Próbowali ustalić, skąd będzie strzelał, ale nawet Kowalski nie był do końca pewien, gdzie mógłby stacjonować snajper. Było tam kilka miejsc idealnych dla strzelca. Jednak w końcu zdecydowali, że skoro jest tak świetny, to wybierze miejsce, w którym będzie miał zarówno czysty strzał, jak i możliwość ucieczki. Po omówieniu planu działania, Skipper poszedł do kuchni, w celu przygotowania kolacji. W międzyczasie każdy zajął się sobą. Najmłodszy z mężczyzn bawił się swoim nożem, psychopata czyścił broń, a strateg sprawdzał wszystkie możliwe warianty, opcje i scenariusze. Po kilku minutach do pomieszczenia wszedł dowódca z talerzami z pizzą. Każdy dostał taką, jaką lubił. Wszyscy poza Mike’iem pikantną, a on łagodną. Po zakończonym posiłku lider wstał i powiedział:
- To dzisiaj proponuję wyspać się po ciężkim dniu, a jutro dopracujemy szczegóły naszego planu.
***
Kowalski rozmawiał z Szeregowym podczas powrotu do pokoju.
- Skąd ty masz tyle tych płyt? - zapytał zdziwiony naukowiec, widząc pokaźną kolekcję krążków swojego druha.
- Ano widzisz, to jest tak: Skipper i Rico wydają całą kasę na broń, ty na alkohol i części do wynalazków, które potem wybuchają, a ja na dragi i płyty - odrzekł mu szczerze przyjaciel.
- Heh… Coś w tym jest.
- Prawda Kowalski-powiedział komandos z uśmiechem na twarzy, po czym zamknął drzwi, pozostawiając stratega samego na korytarzu.
Ten skierował się do swojej kwatery i gdy doszedł do drzwi pchnął je przed siebie. Przysiadł na pryczy i wyjął butelkę szkockiej.


C.D.N.

Jak zwykle, komentarze mile widziane.

niedziela, 5 maja 2013

Prolog

Na wstępie, chciałbym podziękować Natalii Dybczyńskiej aka natalia30107.



Nowy Jork był zalewany kaskadami wiosennego deszczu. Na stacji kolejowej stał wysoki mężczyzna z krótkimi, czarnymi włosami, ubrany w długi czarny płaszcz. Przez prawe ramię miał przewieszony pokrowiec na gitarę, który również był czarny. Jedyną białą rzeczą w jego wyglądzie była jego skóra. Był zdenerwowany, spojrzał na swój zegarek i westchnął. Po chwili przyjechał jego pociąg. Wsiadł do środka i zajął miejsce przy oknie. Był sam w przedziale, więc otworzył pokrowiec. W środku były gitara, która była nadzwyczaj ciężka. Rozejrzał się jeszcze dla pewności i zaczął ją rozkręcać.
***
- Kowalski, cholera jasna! Jeśli jeszcze raz w ciągu dzisiejszego dnia coś wybuchnie, osobiście utnę wam ten tępy łeb! - wrzasnął Skipper.
- Tak jest - odparł naukowiec, którego umysł był jeszcze lekko przytępiony nadmiarem alkoholu.
- Świetnie-rzekł dowódca i dodał-A, i jeszcze jedno. Zero chlania na służbie Kowalski.
Strateg w odpowiedzi tylko skinął głową. Rozejrzał się po głównym pomieszczeniu ich bazy głównej. Był tam sam. Szeregowy i Rico zapewne byli w swoich pokojach, zaś Skipper poszedł do kuchni. Strateg mógł usłyszeć dźwięk piosenki jakiegoś zespołu metalowego dochodzący z pokoju młodzika, a z kwatery psychopaty słyszał tylko pojedyncze szybkie dźwięki ostrzenia dobrze znanej mu katany. Nagle poczuł zapach pieczonego kurczaka. Skierował się w stronę kuchni i zobaczył kapitana stojącego przed lodówką.
- Na co macie dziś ochotę żołnierzu? - zapytał lider nawet nie patrząc w jego stronę.
- Szczerze powiedziawszy, to myślę, że pieczony kurczak byłby idealny - odparł bezwiednie mężczyzna.
- I pięknie, bo na kolację będzie właśnie pieczony kurczak! - powiedział z uśmiechem Skipper.
- Zawołać resztę?
- Tak, wołaj ich.
Kowalski skinął głową i oddalił się. Kiedy wszedł do największego pokoju, rozejrzał się po nim z przyzwyczajenia. Solidne kamienne ściany, zero okien, kilka żarówek, pod jedną ścianą ukochana przez cały oddział plazma, pod drugą stacja radiowa, pod kolejną przejście do dalszej części bazy, pod ostatnią wyjście,  a na środku sofa, stół i kilka krzeseł. Poszedł w stronę pokoju Rico, zapukał i krzyknął:
- Kolacja!
To samo zrobił z Szeregowym. Po chwili jego towarzysze stali już na korytarzu. Poszedł w stronę swoistego salonu, gdzie dowódca już czekał na nich z posiłkiem. Naukowiec uśmiechnął się do siebie w myślach. Cieszył się, że miał najlepszy węch w oddziale. Podczas operacji niewiele to dawało, ale w normalnych sytuacjach się przydawało. Wszyscy poza Rico już zaczęli jeść. Pomimo tego, że niewątpliwie był psychopatą i zabijał najwięcej ludzi, to był jedynym wierzącym członkiem oddziału. Przed posiłkiem zawsze się modlił, chodził do spowiedzi i do kościoła. Mimo, że pozostali byli zadeklarowanymi ateistami, żadna strona nie krytykowała drugiej. Szanowali się nawzajem. Po skończonym posiłku Skipper wstał i powiedział:
- To co panowie, dzisiaj oglądamy finał Ligi Mistrzów?
- Tak jest! - krzyknęli ochoczo i trochę ironicznie podwładni.
- Tak też myślałem - odparł dowódca z uśmiechem i dodał - Dobra, podział zadań. Mike, przekąski, Rico, napoje, a Kowalski zadba o dobry sygnał. Ruchy!
Szeregowy i Rico wybiegli przez drzwi wyjściowe do sklepu, a Kowalski zanim poszedł nastawiać antenę szczerząc się, powiedział:
- Zobaczy szef, że nasi wygrają.
- Wiem Kowalski, wiem - odparł lider, również z uśmiechem na twarzy.
***
Była dziewięćdziesiąta minuta meczu. Wynik wynosił trzy do trzech. Kowalski i Skipper byli już pijani i darli się na całe gardło. Napastnik Borussi biegł pod bramkę rywali. Był sam na sam z bramkarzem. Rico i Szeregowy, pomimo tego, że w odróżnieniu od dowódcy i stratega byli trzeźwi, również byli podekscytowani. Zawodnik oddał strzał i trafił. Po kilku sekundach sędzia odgwizdał koniec spotkania.
***
Kowalski obudził się na podłodze swojego laboratorium z ogromnym bólem głowy. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zobaczył, że mimo jego obaw, wszystko jest na swoim miejscu. Popatrzył na zegarek. Była dopiero piąta rano, ale wiedział, że i tak już nie zaśnie, więc wstał i poszedł do kuchni. Na kanapie w salonie zobaczył ciągle śpiącego Skippera, dookoła którego walały się opakowania po chipsach i popcornie, a także puste butelki po whisky. Przypomniał sobie o wczorajszym finale i się uśmiechnął. „Chłopaki rzeczywiście wygrali”-pomyślał. Skierował się do kuchni z zamiarem zrobienia sobie jakiegoś śniadania. Otworzył lodówkę i popatrzył po zawartości. Nie było tego wiele. Ot, kilka plastrów szynki i sera, kostka masła i karton mleka. Podrapał się po jednodniowym zaroście, który pojawił się na jego twarzy i wziął masło i wędlinę. Otworzył szafkę, w której trzymali chleb i wyjął jedną kromkę. Posmarował ją masłem, położył na niej szynkę i zaczął jeść. Nie zwracał uwagi na to, że chleb był czerstwy, bo był wręcz niewyobrażalnie głodny. Kiedy ją zjadł postanowił trochę posprzątać główne pomieszczenie. Podniósł wszystkie puste opakowania i wyrzucił je do śmieci, a potem to samo zrobił z butelkami po alkoholu. Z powodu kaca giganta przysiadł na krawędzi kanapy i nalał sobie trochę piwa. Siedział przez chwilę w ciszy, kiedy nagle obudził się Skipper.
- Jezu… Matka zawsze mówiła, że mam słabą głowę-rzekł otumaniony dowódca.
Strateg doskonale wiedział, co teraz przeżywa jego kapitan. Dla nienawykłych upojenie alkoholowe jest bardzo bolesne. Podał towarzyszowi szklankę z alkoholem, a ten przyjął dar z entuzjazmem i jednym haustem wypił jej zawartość.
- Dzięki. Jakim cudem nie ma tutaj jesieni średniowiecza? - spytał.
- Wstałem trochę wcześniej i ogarnąłem ten syf.
- Okej. Która godzina Kowalski? - zadał pytanie dowódca zachrypniętym głosem.
- Około szóstej rano.
-Dobra, dajmy im pospać jeszcze z pół godziny i ich budzimy. A teraz muszę coś zjeść.
Po tych słowach wstał i chwiejnym krokiem skierował się do kuchni. Kiedy lider już do niej dotarł i otworzył lodówkę Kowalski usłyszał ciche „cholera”. Szef pewnie też musiał być potwornie głodny, ale nie dawał po sobie tego poznać. Wziął całą wędlinę, masło i ser, a potem postarał się zrobić jak najwięcej kanapek na czerstwym chlebie. Kiedy już skończył jeść dochodziła godzina szósta trzydzieści. Skinął na naukowca, a ten wstał z sofy, postawił piwo na stole i poszedł w stronę pokojów przyjaciół . Nacisnął, znajdujący się na ścianie, czerwony guzik z podpisem „Pobudka!”.  Na korytarzu rozległo się wycie syreny. Pomimo hałasu jaki wywoływała, naukowiec słyszał głośne przekleństwa i klątwy dochodzące z pokojów druhów. Kiedy wyszli wyglądali jak siedem nieszczęść. Mieli podkrążone i przekrwione oczy, a ich włosy były zmierzwione. Ziewając, strateg ruchem głowy wskazał kierunek, w którym powinni się udać. Powoli, ledwo utrzymując się na nogach skierowali się we wskazanym kierunku. Kiedy znaleźli się w kuchni Skipper powiedział im co mają kupić, a oni wzięli plecak, doprowadzili się do porządku, zabrali trochę pieniędzy i wyszli. Do najbliższego sklepu mieli około trzech kilometrów, a to był zbyt mały dystans, by mieli jechać autem. Co znaczyło, że wrócą za jakieś czterdzieści minut. W tym czasie on i przywódca powinni dokończyć sprzątanie. Zajęło im to mniej niż przewidywali, więc włączyli telewizor. Akurat leciały wiadomości. Był w nich prezydent.
~ Z całą pewnością wczorajsze zamachy zszokowały wszystkich. Mam nadzieję, że ich sprawcy zostaną ujęci i zapłacą za swoje czyny.
Naukowiec i przywódca popatrzyli po sobie i zwiększyli głośność.
~ Szacuje się, że jest około trzydziestu zabitych. Rannych zostało około siedemdziesięciu osób. Nic nie wiadomo o ilości zaginionych.
~ Wczorajsze wysadzenie w powietrze Statui Wolności Zszokowało cały świat. Wśród zaginionych wymienia się między innymi Mitta Romneya.
Komandosi usiedli na kanapie i oglądali wiadomości, dopóki do ich bazy nie wpadli ich towarzysze broni, krzycząc:
- Słyszeliście?
W odpowiedzi skinęli głowami i wskazali plazmę. Zdyszani towarzysze oparli się o oparcie mebla i patrzyli. Po skończeniu serwisu wszyscy podeszli do stołu i zajęli swoje miejsca.
- Jakich mamy podejrzanych Kowalski? - spytał kapitan.
- Al Ka’ida, IRA, RAF, ETA i tak dalej. Ale istnieje cień szansy, że to był indywidualny zamach, który miał na celu uśmiercenie konkretnej osoby.
- Myślicie, że to był zamach na Romneya?
- Niewykluczone.
- Dobra, później się nad tym zastanowimy. Pewnie jesteście głodni - powiedział zwracając się do Rico i Mike’a.
- Szczerze powiedziawszy, to tak. Ale mamy jeszcze list, który dostaliśmy od dilera Szeregowego - odparł Rico.
- Nie jest moim dilerem, tylko znajomym. A poza tym przechowuje naszą pocztę - sprostował młodzik.
- Spokojnie, pokłócicie się później. Dajcie ten list i idźcie coś zjeść - skończył Skipper.
Poczekał, aż się oddalą i zwrócił się do naukowca:
- Sprawdźcie co to - powiedział, po czym rzucił mu list.
- Hmmm… Adres burmistrza Nowego Jorku szefie. Myślę, że jakaś grubsza sprawa.
- Otwórzcie.
- Płyta CD.
- Poczekajcie na resztę i ją włączymy.
Po chwili do pokoju weszli Rico i Szeregowy z kawałkami pizzy w rękach i popatrzyli pytająco na naukowca i dowódcę. Ci uruchomili DVD, a następnie włożyli płytę. Przez chwilę ekran był czarny, jednak po chwili pojawiła się na nim twarz Bloomberga.
- Panowie, mam dla was robotę - powiedział  polityk.

C.D.N.