poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 1: Czym To Się Je?


Po pierwsze, przepraszam, że nowe notki pojawiają się tak rzadko. Ma na to wpływ kilka czynników – brak pomysłów, nadmiar obowiązków, czy też moje lenistwo szóstego stopnia. Jednak tym razem notka ma prawie pięć stron, więc myślę, że nie jest źle; ale to oceńcie wy. Zapraszam do czytania!


Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 1: Czym To Się Je?



Kowalski zaprowadził Parkera do swojej własnej siedziby. Pokój był skąpany w mroku, rozjaśnianym jedynie przez światło pochodzące z kilku monitorów ulokowanych w różnych miejscach. Na każdym migotały kolumny cyfr, które nieustannie zmieniały swoje położenie, doprowadzając obserwatora do zawrotów głowy. Ściany pomieszczenia ginęły we wszechobecnej ciemności, ale po prawej stronie dało się dostrzec niewielki biały kształt. Zaś po lewej świeciły niepewnie małe, czerwone punkciki, a od kolekcji płyt odbijał się blask monitorów. Choć nie dało się tego zauważyć, to idąc można było wyczuć porozrzucane na   podłodze rozmaite przedmioty; głównie butelki i puszki, ale trafiały się też ubrania czy opakowania po pizzy. Parker wymacał włącznik światła i go nacisnął, ale nic się nie stało.
- Rico rozwalił żarówkę jakieś trzy miesiące temu – wyjaśnił naukowiec, bez patrzenia się na gościa. Rozsiadł się w czarnym fotelu na kółkach – który mógł mieć w istocie inny kolor, jednak przy braku światła, wszystko wydawało się czarne – i rzekł – Witam w moim małym świecie.
Po tych słowach odepchnął się nogami od biurka w stronę czerwonych światełek. Strateg dokładnie znał rozmieszczenie śmieci na podłodze, toteż bez trudu je wyminął i znalazł się obok swojego celu. Nacisnął kilka przycisków i dało usłyszeć się dźwięk otwieranej szufladki na płyty. Włożył tam jeden z albumów, w których był posiadaniu i już po kilku sekundach, do uszu obu mężczyzn zaczęły dochodzić pierwsze wersy jednej z piosenek Eminema.
- Parker, zaraz za tobą jest mała lodówka. Podejdź do niej proszę i wyjmij z niej dwa piwa.
Drake wzruszył ramionami i rozpoczął trudną przeprawę w stronę chłodziarki. Potykał się dosłownie na każdym kroku, więc w końcu nie wytrzymał i rzucił oskarżycielsko w stronę gospodarza, który zdążył usadowić się przed jednym z ekranów:
- Kurna, człowieku, weź tu zrób porządek, bo takiego burdelu jak żyję nie widziałem!
- Nie marudź dziewczynko, tylko idź po te browce, bo już mnie zaczyna suszyć.
- Jezu… Czy którykolwiek z was jest w stu procentach normalny?
- Mocno wątpliwe, a co?
- A gówno.
Po tej krótkiej wymianie zdań, zabójca podjął przerwaną wędrówkę, by w końcu dotrzeć do lodówki. Gdy ją otworzył, wypadło z niej kilka butelek po alkoholu. Parker przeklął pod nosem stratega za jego nawyki i styl bycia, po czym wydobył z odmętów zamrażarki dwa browary. Teraz czekała go równie ciężka przeprawa w drugą stronę. Westchnął i skierował się w stronę Kowalskiego. Po wielu trudach, przekleństwach, upadkach i wyrzeczeniach, znalazł się obok towarzysza. Postawił napoje na drewnianym biurku, a naukowiec od razu łapczywie chwycił puszkę, otworzył ją i zaczął pić. Po kilku łykach odstawił piwo z powrotem i wyjął z torby przedmioty, które kupili dziś w sklepie.
- Trochę tego jest – mruknął niby to do siebie Drake.
- E tam, mówisz, jakbyś nigdy nie widział kapinki elektroniki po wybebeszeniu.
- Masz jakiś pomysł, co z tym zrobić? – zapytał naiwnie zabójca.
- Hm… Może napalę tym w piecu? – odrzekł sarkastycznie strateg.
- Dobra, dobra. Pomóc ci w czymś jeszcze?
- Niespecjalnie. Jak chcesz to idź pooglądaj telewizję ze Skipperem.
- Bardzo chętnie, nerdzie – rzucił na odchodnym Parker.
- Do zobaczenia rano, bałwanie – odegrał się Kowalski.
Drake wyszedł na korytarz, prowadzący do swoistego salonu bazy. Z niewiadomych przyczyn, ten tunel napawał go lękiem. Jarzeniówki migotały niepewnie, rzucając tylko blade światło, echo kroków odbijało się bardzo wyraźnie, dało się dosłyszeć nawet miarowy oddech mężczyzny. Mijając kolejne drzwi, Parker mimowolnie czytał napisy, które się na nich znajdowały. „Graciarnia” – głosił napis, zawieszony na tabliczce, na pierwszych drzwiach. Kolejną rzucającą się w oczy nazwą było „Pijalnia”, zapisane starannym drukowanym pismem, na drzwiach pokoju Kowalskiego. Dalej dało się dostrzec dumny tytuł, jakim było „Stajnia”, zapisany pismem, przywodzącym na myśl satanistyczną modłę. Następnie „Doktor Psychol”, napisane ozdobnymi literami na drzwiach kwatery Rico. Potem „Nie Taki Tam Zaraz Uroczy”, na wejściu do pokoju Mike’a, w podobnym, zawijastym, poszarpanym stylu, do tego z napisu „Stajnia”. Później była już tylko „Skipperownia”, zapisana drukowanymi literami. Drake w końcu znalazł się w salonie i podszedł do Skippera, siedzącego w fotelu, z karabinem na kolanach.
- Co leci?
- Sam nie wiem. Jakiś film o gościu porywającym prostytutki. Dupy nie urywa, ale nie jest zły.
- Z braku laku… - bąknął Parker i usiadł na brązowej kanapie, stawiając na szklanym stoliku piwo, wzięte z pokoju Kowalskiego.
- Skąd to masz? – ożywił się nagle dowódca.
- Od Kowalskiego, a co?
- No patrzcie sukinsyna. Mówił, że więcej nie ma. Już ja chama jutro przeszkolę.
Zabójca wzruszył ramionami i rozłożył się wygodniej, w zasadzie się kładąc. Kiedy skończył pić piwo, zasnął.
***
Drake obudził się chwilę po Skipperze. Było rano, co można było łatwo stwierdzić, gdyż przez małe okienka znajdujące się pod sufitem, do pomieszczenia wpadały promienie słoneczne, które delikatnie muskały twarz najemnika. Głowa Parkera pulsowała tępym bólem, którego źródła nie dało się określić, tak, jakby cała głowa była jednym epicentrum tej dolegliwości. Mężczyzna podniósł się do pozycji siedzącej i przetarł twarz, po czym westchnął cicho, opierając się o ciemnobrązową sofę.
- Boże, co ja wczoraj wypiłem, że tak łeb mnie nawala? – spytał sam siebie.
- Jak to co? Małe piwko, ale od Kowalskiego. On zawsze dorzuca jakieś wspomagacze – wyjaśnił dowódca.
- Zajebiście, tylko kaca mi brakowało do szczęścia – jęknął Drake i wstał.
Popatrzył po sobie. Aktualnie miał na sobie tylko, ciemne, wytarte jeansy oraz czarną koszulkę z Metallici, którą otrzymał wczoraj od Mike’a. Skarpety, buty i jasnobrązowy płaszcz zostały, jak na razie, tylko wspomnieniem. Zabójca skierował się w stronę swoistego przedpokoju, gdzie najemnicy wieszali kurtki i zostawiali buty. Było to niewielkie pomieszczenie o czarnych ścianach, na których zostały przymocowane solidne metalowe haczyki na ubrania. W pokoju było dwoje drzwi – jedne prowadziły do bazy, drugie do garażu. Nad każdym z wieszaków dało się dostrzec mały napis, z imieniem właściciela. Parker znalazł bez problemu swój karmelowy płaszcz i czarne Adidasy. Ubrał skarpetki, bowiem podłoga w siedzibie komandosów była co najmniej zimna, po czym poszedł do kuchni, w celu przygotowania sobie jakiegoś śniadania. Zastał tam Rico i Szeregowego, siedzących przy stole. Raczyli się gorącą kawą, co w sumie było całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę wczesną godzinę.
- Gdzie tu trzymacie kawę, że tak spytam?
- W tamtej szafce – odrzekł Rico, który wyraźnie się nie wyspał, wskazując jedną z szafek, którymi wypełniona była cała kuchnia.
Drake podszedł do wskazanego przez psychopatę miejsca, wyjął puszkę z kawą, zagotował wodę, zalał nią zmielone ziarna, po czym zaczął delektować się naparem. Dosiadł się do Rico i Mike’a, którzy w międzyczasie prawie skończyli pić gorący napój. Młodszy z najemników aktualnie zaczął zasypiać z twarzą na stole, schowaną między swoimi, również leżącymi na stole, ramionami. Widać było tylko jego nieco zmierzwione, krótkie, niemal czarne włosy. Oddychał równo i cicho. Parker pociągnął spory łyk kawy ze swojego naczynia i mimowolnie się skrzywił, gdyż przypomniał sobie, że nie nasypał ani trochę cukru do napoju.
- Cholera, macie tu cukier? – spytał z nadzieją w głosie.
Rico, który bawił się monetą, kręcąc nią bączki, pokręcił przecząco głową.
- No dupa, dzisiaj jakoś się przemęczę.
Wtem do pomieszczenia wszedł Skipper. Jako jedyny z najemników, był w pełni sił i nie wyglądał, jakby miał za sobą ciężką noc. Ubrany był w czarny T – Shirt, z białą czaszką i napisem „A Good Day To Die” oraz wojskowe spodnie moro. W brązowej kaburze połyskiwał wypolerowany pistolet. Z prawego buta wystawała rękojeść jednego z noży, zaś drugi  był zaczepiony na lewym boku, w taki sposób, że ręka mogła go zasłonić bez większego trudu.
- Co wy odwalacie? Przecież za chwilę jedziemy, a wy tu sobie kawusię pijecie w najlepsze! I gdzie ten pijak Kowalski?!
- Zgadnij, gdzie on może być – bąknął Szeregowy, nie podnosząc głowy.
- Dobra, ja idę go obudzić, a wy się przygotujcie – rozkazał lider.
- Chrzań się Skipper. Dopiero się obudziliśmy, a Blowhole i Hans nam nie uciekną – wymamrotał Parker.
- Nie znasz Lyngella tak dobrze jak ja.
- A ty nie znasz Aarona, więc się zamknij człowieku. Półprzytomni wiele nie zdziałamy – zripostował zabójca.
- Dobra, to wy się panienki leńcie dalej, a ja idę go obudzić.
- Kuźwa, on tak zawsze? – spytał Drake, kiedy nie było już słychać kroków przywódcy.
- Na ogół – odparli obaj żołnierze zgodnie.
- Nie wiem, jak wy tyle wytrzymaliście – zakończył rozmowę Parker.
Po chwili niemal całkowitej ciszy, zakłócanej jedynie bzyczeniem jakiejś zbłąkanej muchy, do kuchni wszedł Kowalski, raz po raz przecierający swoją twarz, jakby chciał z niej coś zetrzeć. Miał na sobie kraciastą, pomiętą koszulę, z podwiniętymi do łokci rękawami oraz ciemne jeansy. Bez najmniejszego słowa przygotował sobie kawę i dosiadł się do towarzyszy. Jego szare oczy błądziły po całym pomieszczeniu, jakby czegoś szukały, jednak ich spojrzenie ani razu nie padło na Drake’a. Naukowiec zaczął powoli sączyć napój, rozkoszując się jego gorzkim smakiem. Zapanowała niezręczna cisza, którą zdecydował się przerwać Parker.
- Jak tam z tymi noktowizorami?
- Hę? A, noktowizory. Dobrze – odpowiedział rozkojarzony strateg.
- Co ty taki wczorajszy?
- Bo ślęczałem nad tym cholerstwem do drugiej w nocy.
Po tej krótkiej wymianie zdań, to pokoju wkroczył Skipper.
- Dobra, jak chcecie, to jedzcie śniadanie, bo ja tu się zaczynam nudzić.
- A ty co jesteś? Terminator, czy jak? – spytał zirytowany Mike.
Lider nic nie odpowiedział i zniknął za ścianą. Drake wstał zrezygnowany i podszedł do lodówki. Z początku nie chciała się otworzyć, więc kopnął w białe drzwiczki z całej siły, a te ku jego zaskoczeniu, otwarły się. Spojrzał na zawartość zamrażarki i zaczął wybierać pojedyncze produkty. W końcu mógł przygotować z nich całkiem zacne śniadanie. W międzyczasie Rico wyjął z niej zmrożoną pizzę i włożył ją do piekarnika. Kowalski znalazł kilka konserw, które łapczywie zjadł. Szeregowy, jak zwykle, miał zamiar zjeść pizzę na spółkę ze starszym kolegą. Parker kończył już jeść kanapki, zrobione na nieco czerstwy chlebie, gdy Rico wyjmował swoje śniadanie z piekarnika. Po jakimś czasie każdy zjadł swoją porcję i poszedł do salonu.
Na wielkim, drewnianym, prostokątnym stole leżało już całe uzbrojenie. Każdy wziął swoją działkę, po czym cały oddział skierował się do garażu. Kowalski zdążył się w międzyczasie przebrać – tak jak wszyscy – w T – Shirt.
- Jedziemy Volkswagenem – oznajmił Skipper.
Volkswagen wyróżniał się na tle innych aut jeżdżących ulicami Manhattanu; i to nie dlatego, że był furgonetką, bo takich jeździło tam całkiem sporo. Chodziło o fragmenty srebrnej, pancernej blachy, przyspawane na całym samochodzie, nadające mu nieco kanciasty kształt. W kilku miejscach znajdowały się wgłębianie, wypełnione pancernym, przyciemnianym szkłem. Rico i Mike wsiedli do przodu, a pozostała trójka usadowiła się z tyłu, w pokaźnym luku, w którym najemnicy zazwyczaj przewozili broń. Skipper i Kowalski usiedli po prawej, a Parker po lewej. Rico uruchomił silnik i wyjechał na ulice miasta.
- Przy WTC odbij w lewo – poinstruował kierowcę Drake.
Pasażerowie sprawdzali broń, gdy nagle usłyszeli krzyki Szeregowego i psychopaty.
- Barbarzyńca!
- Antyznawca!
- Wiejski burak!
- Walijski bufon!
- Podmiejski patałach!
- Lordowski dupek!
- Co wy odwalacie?! – wrzasnął z tyłu dowódca.
- Ten debil…
- Sam jesteś debil! – wypalił Mike.
- Nie umie się ogarnąć i chce puszczać ten cholerny łomot, który nazywa muzyką!
- A ten pieprzony snob…
- Sam żeś jest snob!
- Chce słuchać jakiejś durnej muzyki klasycznej!
- Kurna, jeden jedyny pieprzony raz, możecie jechać i nie słuchać muzyki.
- Ale… - chcieli zaprotestować podkomendni.
- Koniec dyskusji.
Skipper opadł z powrotem na swoje miejsce i westchnął cicho.
- Teraz na Balon’s Street.
Rico skręcił we wskazaną ulicę i po kilku kolejnych instrukcjach ze strony Parkera dotarł do celu. Komandosi wyszli z auta w porcie. Byli między dwoma wielkimi hangarami; przestrzeń w której się znaleźli, wypełniona była nieprzyjemnym zapachem stęchlizny. Hangar znajdujący się po lewej miał kolor ciemnoniebieski, a ten po prawej – zielony.
- My wchodzimy do tego niebieskiego – powiedział zabójca.
Komandosi podążyli za Parkerem i po chwili ich oczom ukazało się wejście do hali – stare, metalowe drzwi. Był zamknięte na kłódkę, z którą mógł poradzić sobie tylko wytrawny włamywacz. Dało się dostrzec wiele rys, dziur po kulach, a w kilku miejscach niewielkich plamek rdzy. Drake kucnął i zaczął mocować się z zamkiem. Gdy minęło kilka dobrych minut, Rico nie wytrzymał i strzelił parę razy z pistoletu w stronę kłódki, a ta natychmiastowo puściła.
- Też mi, najprościej wszystko rozwalić – zadrwił Parker.
- Ale zadziałało, nie? W przeciwieństwie, do twojego sposobu – odrzekł psychopata z przekąsem.
- Pokłócicie się jak przeżyjemy – skończył kłótnię Skipper, a następnie pchnął drzwi, które zaskrzypiały niemiłosiernie.
Najemnicy ujrzeli długą halę wypełnioną rozmaitymi rzeczami: od broni, po sportowe samochody. Kowalski kątem oka spostrzegł strażnika i nie tracąc ani chwili, wystrzelił w jego stronę z pistoletu. Wróg padł martwy na ziemię, a czerwona kałuża pod jego ciałem stale się powiększała. Mike zaciągnął trupa za pobliskie auto, aby ewentualny patrol go nie dostrzegł.
- Dobra, wszyscy wiecie co robić? – spytał lider.
- Tak. Ja i Parker odcinamy prąd, a wy idziecie udupić Lyngella i Blowhole’a. Małe piwo.
- Świetnie, a teraz ruchy!
Po ostatnim słowie Skippera Parker i Kowalski pobiegli w stronę drabiny prowadzącej do podziemnej części bazy. Trójka pozostałych żołnierzy zeszła w dół, używając innego zejścia, które zawczasu pokazał im Drake. Znaleźli się w niezwykle długim  korytarzu, oświetlonym jarzeniówkami, które migotały nieznacznie; ich światło padało na szarą podłogę i dwa równoległe rzędy drzwi. W pewnym momencie światła zgasły. Komandosi uruchomili noktowizory. Skipper szedł środkiem i był najbardziej wysunięty do przodu. Szedł na ugiętych nogach, aby nie wychylać się zbytnio. Po lewej szedł Rico, dzierżący shotguna, a po prawej Mike, uzbrojony w dwa pistolety. Po długim marszu, dotarli do wylotu tunelu. Przed nimi znajdowała się olbrzymia hala fabryczna, wypełniona zdezorientowanymi strażnikami i bronią. Dowódca oparł się o ścianę i pokazał na migi żołnierzom, gdzie są ich cele. Ci skinęli głowami i na sygnał wyskoczyli. Szeregowy miał za zadanie zlikwidować dwóch przeciwników stojących pod przeciwległymi ścianami, a Rico musiał zabić dwóch pełniących wartę przy wejściu. Żołnierze przekradli się za jedną z wielkich skrzyń. Bez trudu przedzierali się wśród ciemności do swojego celu, pozostawiając za sobą większość obrońców. Gdy od gabinetu Blowhole’a dzieliło ich już tylko kilkadziesiąt metrów, prąd wrócił, odsłaniając ich pozycję. Najemnicy zdołali uskoczyć za osłonę, zanim Chińczycy otworzyli ogień.
- Czy mi się kurwa wydaje, czy te światła zapaliło się o wiele za szybko?! – wrzasnął Skipper.
- Jak chuj za szybko! – odparł Mike.
- Dobra, nawalamy czym się da!
Komandosi strzelali na oślep, wystawiając broń ponad osłonę i strzelając, dopóki nie skończy się amunicja. Udało im się w ten sposób zabić kilku wrogów, ale przewaga liczebna robiła swoje. Rico w akcie desperacji zaczął rzucać granaty, co, o dziwo, dało zamierzony efekt. Strażnicy byli na tyle zdziwieni, że Skipperowi i jego drużynie udało się przebiec do następnej skrzyni. Szeregowy wyjął nóż i podważył jedną z desek. Ujrzał bardzo dużo broni. Wyjął jeden z karabinów i spróbował wystrzelić, ale magazynek okazał się pusty. Chłopak postanowił pobiec do następnej skrzyni, aby sprawdzić, czy tam znajdzie amunicję. Zaczął szaleńczy bieg, starając się unikać niezliczonej ilości kul, zmierzających w jego stronę. Jednak zanim dobiegł do celu, pojedynczy pocisk trafił w jego prawą nogę. Upadł, ale zdołał dotrzeć do skrzyni. Wyłamał deskę i w środku pudła znalazł jedyni granaty.
- Lepszy rydz, niż nic – mruknął sam do siebie, po czym zaczął rzucać bomby bez opamiętania.
Jednak po jakimś czasie usłyszał donośny głos, który cudem przedzierał się przez wszechobecny harmider.
- Rzuć broń Michael, albo twoi koledzy pożegnają się z życiem!
Nie był w stanie określić, skąd pochodził ów głos, ale mimowolnie spojrzał w stronę Skippera i Rico. Klęczeli na ziemi, z rękoma założonymi na głowy, a za nimi stali dwaj Chińczycy, celujący w nich z karabinów. Mike przeklął pod nosem, a następnie odrzucił całą broń, jaką przy sobie miał.




C.D.N.



Podobało się? :d
Jak sądzicie, co poszło nie tak?
Co stanie się z chłopakami?
Na te (i nie tylko!) pytania odpowiemy sobie już w następnej notce!
Do napisania! ;)