Po
pierwsze, przepraszam, że nowe notki pojawiają się tak rzadko. Ma na to wpływ
kilka czynników – brak pomysłów, nadmiar obowiązków, czy też moje lenistwo
szóstego stopnia. Jednak tym razem notka ma prawie pięć stron, więc myślę, że
nie jest źle; ale to oceńcie wy. Zapraszam do czytania!
Rozdział
IX: Włamanie Stulecia Vol. 1: Czym To Się Je?
Kowalski zaprowadził Parkera do swojej własnej
siedziby. Pokój był skąpany w mroku, rozjaśnianym jedynie przez światło
pochodzące z kilku monitorów ulokowanych w różnych miejscach. Na każdym
migotały kolumny cyfr, które nieustannie zmieniały swoje położenie,
doprowadzając obserwatora do zawrotów głowy. Ściany pomieszczenia ginęły we
wszechobecnej ciemności, ale po prawej stronie dało się dostrzec niewielki
biały kształt. Zaś po lewej świeciły niepewnie małe, czerwone punkciki, a od
kolekcji płyt odbijał się blask monitorów. Choć nie dało się tego zauważyć, to
idąc można było wyczuć porozrzucane na podłodze rozmaite przedmioty; głównie butelki i puszki,
ale trafiały się też ubrania czy opakowania po pizzy. Parker wymacał włącznik
światła i go nacisnął, ale nic się nie stało.
- Rico rozwalił żarówkę jakieś trzy miesiące
temu – wyjaśnił naukowiec, bez patrzenia się na gościa. Rozsiadł się w czarnym
fotelu na kółkach – który mógł mieć w istocie inny kolor, jednak przy braku
światła, wszystko wydawało się czarne – i rzekł – Witam w moim małym świecie.
Po tych słowach odepchnął się nogami od biurka
w stronę czerwonych światełek. Strateg dokładnie znał rozmieszczenie śmieci na
podłodze, toteż bez trudu je wyminął i znalazł się obok swojego celu. Nacisnął
kilka przycisków i dało usłyszeć się dźwięk otwieranej szufladki na płyty.
Włożył tam jeden z albumów, w których był posiadaniu i już po kilku sekundach,
do uszu obu mężczyzn zaczęły dochodzić pierwsze wersy jednej z piosenek
Eminema.
- Parker, zaraz za tobą jest mała lodówka.
Podejdź do niej proszę i wyjmij z niej dwa piwa.
Drake wzruszył ramionami i rozpoczął trudną przeprawę
w stronę chłodziarki. Potykał się dosłownie na każdym kroku, więc w końcu nie
wytrzymał i rzucił oskarżycielsko w stronę gospodarza, który zdążył usadowić
się przed jednym z ekranów:
- Kurna, człowieku, weź tu zrób porządek, bo
takiego burdelu jak żyję nie widziałem!
- Nie marudź dziewczynko, tylko idź po te
browce, bo już mnie zaczyna suszyć.
- Jezu… Czy którykolwiek z was jest w stu
procentach normalny?
- Mocno wątpliwe, a co?
- A gówno.
Po tej krótkiej wymianie zdań, zabójca podjął
przerwaną wędrówkę, by w końcu dotrzeć do lodówki. Gdy ją otworzył, wypadło z
niej kilka butelek po alkoholu. Parker przeklął pod nosem stratega za jego
nawyki i styl bycia, po czym wydobył z odmętów zamrażarki dwa browary. Teraz
czekała go równie ciężka przeprawa w drugą stronę. Westchnął i skierował się w
stronę Kowalskiego. Po wielu trudach, przekleństwach, upadkach i wyrzeczeniach,
znalazł się obok towarzysza. Postawił napoje na drewnianym biurku, a naukowiec
od razu łapczywie chwycił puszkę, otworzył ją i zaczął pić. Po kilku łykach
odstawił piwo z powrotem i wyjął z torby przedmioty, które kupili dziś w
sklepie.
- Trochę tego jest – mruknął niby to do siebie
Drake.
- E tam, mówisz, jakbyś nigdy nie widział
kapinki elektroniki po wybebeszeniu.
- Masz jakiś pomysł, co z tym zrobić? –
zapytał naiwnie zabójca.
- Hm… Może napalę tym w piecu? – odrzekł
sarkastycznie strateg.
- Dobra, dobra. Pomóc ci w czymś jeszcze?
- Niespecjalnie. Jak chcesz to idź pooglądaj
telewizję ze Skipperem.
- Bardzo chętnie, nerdzie – rzucił na odchodnym
Parker.
- Do zobaczenia rano, bałwanie – odegrał się
Kowalski.
Drake wyszedł na korytarz, prowadzący do
swoistego salonu bazy. Z niewiadomych przyczyn, ten tunel napawał go lękiem.
Jarzeniówki migotały niepewnie, rzucając tylko blade światło, echo kroków
odbijało się bardzo wyraźnie, dało się dosłyszeć nawet miarowy oddech
mężczyzny. Mijając kolejne drzwi, Parker mimowolnie czytał napisy, które się na
nich znajdowały. „Graciarnia” – głosił napis, zawieszony na tabliczce, na
pierwszych drzwiach. Kolejną rzucającą się w oczy nazwą było „Pijalnia”,
zapisane starannym drukowanym pismem, na drzwiach pokoju Kowalskiego. Dalej
dało się dostrzec dumny tytuł, jakim było „Stajnia”, zapisany pismem,
przywodzącym na myśl satanistyczną modłę. Następnie „Doktor Psychol”, napisane
ozdobnymi literami na drzwiach kwatery Rico. Potem „Nie Taki Tam Zaraz Uroczy”,
na wejściu do pokoju Mike’a, w podobnym, zawijastym, poszarpanym stylu, do tego
z napisu „Stajnia”. Później była już tylko „Skipperownia”, zapisana drukowanymi
literami. Drake w końcu znalazł się w salonie i podszedł do Skippera,
siedzącego w fotelu, z karabinem na kolanach.
- Co leci?
- Sam nie wiem. Jakiś film o gościu
porywającym prostytutki. Dupy nie urywa, ale nie jest zły.
- Z braku laku… - bąknął Parker i usiadł na
brązowej kanapie, stawiając na szklanym stoliku piwo, wzięte z pokoju
Kowalskiego.
- Skąd to masz? – ożywił się nagle dowódca.
- Od Kowalskiego, a co?
- No patrzcie sukinsyna. Mówił, że więcej nie
ma. Już ja chama jutro przeszkolę.
Zabójca wzruszył ramionami i rozłożył się
wygodniej, w zasadzie się kładąc. Kiedy skończył pić piwo, zasnął.
***
Drake obudził się chwilę po Skipperze. Było
rano, co można było łatwo stwierdzić, gdyż przez małe okienka znajdujące się
pod sufitem, do pomieszczenia wpadały promienie słoneczne, które delikatnie
muskały twarz najemnika. Głowa Parkera pulsowała tępym bólem, którego źródła
nie dało się określić, tak, jakby cała głowa była jednym epicentrum tej
dolegliwości. Mężczyzna podniósł się do pozycji siedzącej i przetarł twarz, po
czym westchnął cicho, opierając się o ciemnobrązową sofę.
- Boże, co ja wczoraj wypiłem, że tak łeb mnie
nawala? – spytał sam siebie.
- Jak to co? Małe piwko, ale od Kowalskiego.
On zawsze dorzuca jakieś wspomagacze – wyjaśnił dowódca.
- Zajebiście, tylko kaca mi brakowało do
szczęścia – jęknął Drake i wstał.
Popatrzył po sobie. Aktualnie miał na sobie
tylko, ciemne, wytarte jeansy oraz czarną koszulkę z Metallici, którą otrzymał
wczoraj od Mike’a. Skarpety, buty i jasnobrązowy płaszcz zostały, jak na razie,
tylko wspomnieniem. Zabójca skierował się w stronę swoistego przedpokoju, gdzie
najemnicy wieszali kurtki i zostawiali buty. Było to niewielkie pomieszczenie o
czarnych ścianach, na których zostały przymocowane solidne metalowe haczyki na ubrania.
W pokoju było dwoje drzwi – jedne prowadziły do bazy, drugie do garażu. Nad
każdym z wieszaków dało się dostrzec mały napis, z imieniem właściciela. Parker
znalazł bez problemu swój karmelowy płaszcz i czarne Adidasy. Ubrał skarpetki,
bowiem podłoga w siedzibie komandosów była co najmniej zimna, po czym poszedł
do kuchni, w celu przygotowania sobie jakiegoś śniadania. Zastał tam Rico i
Szeregowego, siedzących przy stole. Raczyli się gorącą kawą, co w sumie było
całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę wczesną godzinę.
- Gdzie tu trzymacie kawę, że tak spytam?
- W tamtej szafce – odrzekł Rico, który
wyraźnie się nie wyspał, wskazując jedną z szafek, którymi wypełniona była cała
kuchnia.
Drake podszedł do wskazanego przez psychopatę
miejsca, wyjął puszkę z kawą, zagotował wodę, zalał nią zmielone ziarna, po
czym zaczął delektować się naparem. Dosiadł się do Rico i Mike’a, którzy w
międzyczasie prawie skończyli pić gorący napój. Młodszy z najemników aktualnie
zaczął zasypiać z twarzą na stole, schowaną między swoimi, również leżącymi na
stole, ramionami. Widać było tylko jego nieco zmierzwione, krótkie, niemal
czarne włosy. Oddychał równo i cicho. Parker pociągnął spory łyk kawy ze
swojego naczynia i mimowolnie się skrzywił, gdyż przypomniał sobie, że nie nasypał
ani trochę cukru do napoju.
- Cholera, macie tu cukier? – spytał z
nadzieją w głosie.
Rico, który bawił się monetą, kręcąc nią
bączki, pokręcił przecząco głową.
- No dupa, dzisiaj jakoś się przemęczę.
Wtem do pomieszczenia wszedł Skipper. Jako
jedyny z najemników, był w pełni sił i nie wyglądał, jakby miał za sobą ciężką
noc. Ubrany był w czarny T – Shirt, z białą czaszką i napisem „A Good Day To
Die” oraz wojskowe spodnie moro. W brązowej kaburze połyskiwał wypolerowany
pistolet. Z prawego buta wystawała rękojeść jednego z noży, zaś drugi był zaczepiony na lewym boku, w taki
sposób, że ręka mogła go zasłonić bez większego trudu.
- Co wy odwalacie? Przecież za chwilę
jedziemy, a wy tu sobie kawusię pijecie w najlepsze! I gdzie ten pijak
Kowalski?!
- Zgadnij, gdzie on może być – bąknął
Szeregowy, nie podnosząc głowy.
- Dobra, ja idę go obudzić, a wy się
przygotujcie – rozkazał lider.
- Chrzań się Skipper. Dopiero się obudziliśmy,
a Blowhole i Hans nam nie uciekną – wymamrotał Parker.
- Nie znasz Lyngella tak dobrze jak ja.
- A ty nie znasz Aarona, więc się zamknij
człowieku. Półprzytomni wiele nie zdziałamy – zripostował zabójca.
- Dobra, to wy się panienki leńcie dalej, a ja
idę go obudzić.
- Kuźwa, on tak zawsze? – spytał Drake, kiedy
nie było już słychać kroków przywódcy.
- Na ogół – odparli obaj żołnierze zgodnie.
- Nie wiem, jak wy tyle wytrzymaliście –
zakończył rozmowę Parker.
Po chwili niemal całkowitej ciszy, zakłócanej
jedynie bzyczeniem jakiejś zbłąkanej muchy, do kuchni wszedł Kowalski, raz po
raz przecierający swoją twarz, jakby chciał z niej coś zetrzeć. Miał na sobie kraciastą,
pomiętą koszulę, z podwiniętymi do łokci rękawami oraz ciemne jeansy. Bez
najmniejszego słowa przygotował sobie kawę i dosiadł się do towarzyszy. Jego
szare oczy błądziły po całym pomieszczeniu, jakby czegoś szukały, jednak ich
spojrzenie ani razu nie padło na Drake’a. Naukowiec zaczął powoli sączyć napój,
rozkoszując się jego gorzkim smakiem. Zapanowała niezręczna cisza, którą
zdecydował się przerwać Parker.
- Jak tam z tymi noktowizorami?
- Hę? A, noktowizory. Dobrze – odpowiedział
rozkojarzony strateg.
- Co ty taki wczorajszy?
- Bo ślęczałem nad tym cholerstwem do drugiej
w nocy.
Po tej krótkiej wymianie zdań, to pokoju
wkroczył Skipper.
- Dobra, jak chcecie, to jedzcie śniadanie, bo
ja tu się zaczynam nudzić.
- A ty co jesteś? Terminator, czy jak? –
spytał zirytowany Mike.
Lider nic nie odpowiedział i zniknął za
ścianą. Drake wstał zrezygnowany i podszedł do lodówki. Z początku nie chciała
się otworzyć, więc kopnął w białe drzwiczki z całej siły, a te ku jego
zaskoczeniu, otwarły się. Spojrzał na zawartość zamrażarki i zaczął wybierać
pojedyncze produkty. W końcu mógł przygotować z nich całkiem zacne śniadanie. W
międzyczasie Rico wyjął z niej zmrożoną pizzę i włożył ją do piekarnika.
Kowalski znalazł kilka konserw, które łapczywie zjadł. Szeregowy, jak zwykle,
miał zamiar zjeść pizzę na spółkę ze starszym kolegą. Parker kończył już jeść
kanapki, zrobione na nieco czerstwy chlebie, gdy Rico wyjmował swoje śniadanie
z piekarnika. Po jakimś czasie każdy zjadł swoją porcję i poszedł do salonu.
Na wielkim, drewnianym, prostokątnym stole
leżało już całe uzbrojenie. Każdy wziął swoją działkę, po czym cały oddział
skierował się do garażu. Kowalski zdążył się w międzyczasie przebrać – tak jak
wszyscy – w T – Shirt.
- Jedziemy Volkswagenem – oznajmił Skipper.
Volkswagen wyróżniał się na tle innych aut
jeżdżących ulicami Manhattanu; i to nie dlatego, że był furgonetką, bo takich
jeździło tam całkiem sporo. Chodziło o fragmenty srebrnej, pancernej blachy,
przyspawane na całym samochodzie, nadające mu nieco kanciasty kształt. W kilku
miejscach znajdowały się wgłębianie, wypełnione pancernym, przyciemnianym
szkłem. Rico i Mike wsiedli do przodu, a pozostała trójka usadowiła się z tyłu,
w pokaźnym luku, w którym najemnicy zazwyczaj przewozili broń. Skipper i
Kowalski usiedli po prawej, a Parker po lewej. Rico uruchomił silnik i wyjechał
na ulice miasta.
- Przy WTC odbij w lewo – poinstruował
kierowcę Drake.
Pasażerowie sprawdzali broń, gdy nagle
usłyszeli krzyki Szeregowego i psychopaty.
- Barbarzyńca!
- Antyznawca!
- Wiejski burak!
- Walijski bufon!
- Podmiejski patałach!
- Lordowski dupek!
- Co wy odwalacie?! – wrzasnął z tyłu dowódca.
- Ten debil…
- Sam jesteś debil! – wypalił Mike.
- Nie umie się ogarnąć i chce puszczać ten
cholerny łomot, który nazywa muzyką!
- A ten pieprzony snob…
- Sam żeś jest snob!
- Chce słuchać jakiejś durnej muzyki
klasycznej!
- Kurna, jeden jedyny pieprzony raz, możecie
jechać i nie słuchać muzyki.
- Ale… - chcieli zaprotestować podkomendni.
- Koniec dyskusji.
Skipper opadł z powrotem na swoje miejsce i
westchnął cicho.
- Teraz na Balon’s Street.
Rico skręcił we wskazaną ulicę i po kilku
kolejnych instrukcjach ze strony Parkera dotarł do celu. Komandosi wyszli z
auta w porcie. Byli między dwoma wielkimi hangarami; przestrzeń w której się
znaleźli, wypełniona była nieprzyjemnym zapachem stęchlizny. Hangar znajdujący
się po lewej miał kolor ciemnoniebieski, a ten po prawej – zielony.
- My wchodzimy do tego niebieskiego –
powiedział zabójca.
Komandosi podążyli za Parkerem i po chwili ich
oczom ukazało się wejście do hali – stare, metalowe drzwi. Był zamknięte na
kłódkę, z którą mógł poradzić sobie tylko wytrawny włamywacz. Dało się dostrzec
wiele rys, dziur po kulach, a w kilku miejscach niewielkich plamek rdzy. Drake
kucnął i zaczął mocować się z zamkiem. Gdy minęło kilka dobrych minut, Rico nie
wytrzymał i strzelił parę razy z pistoletu w stronę kłódki, a ta natychmiastowo
puściła.
- Też mi, najprościej wszystko rozwalić –
zadrwił Parker.
- Ale zadziałało, nie? W przeciwieństwie, do
twojego sposobu – odrzekł psychopata z przekąsem.
- Pokłócicie się jak przeżyjemy – skończył
kłótnię Skipper, a następnie pchnął drzwi, które zaskrzypiały niemiłosiernie.
Najemnicy ujrzeli długą halę wypełnioną
rozmaitymi rzeczami: od broni, po sportowe samochody. Kowalski kątem oka
spostrzegł strażnika i nie tracąc ani chwili, wystrzelił w jego stronę z
pistoletu. Wróg padł martwy na ziemię, a czerwona kałuża pod jego ciałem stale się
powiększała. Mike zaciągnął trupa za pobliskie auto, aby ewentualny patrol go
nie dostrzegł.
- Dobra, wszyscy wiecie co robić? – spytał
lider.
- Tak. Ja i Parker odcinamy prąd, a wy
idziecie udupić Lyngella i Blowhole’a. Małe piwo.
- Świetnie, a teraz ruchy!
Po ostatnim słowie Skippera Parker i Kowalski
pobiegli w stronę drabiny prowadzącej do podziemnej części bazy. Trójka
pozostałych żołnierzy zeszła w dół, używając innego zejścia, które zawczasu
pokazał im Drake. Znaleźli się w niezwykle długim korytarzu, oświetlonym jarzeniówkami, które migotały
nieznacznie; ich światło padało na szarą podłogę i dwa równoległe rzędy drzwi.
W pewnym momencie światła zgasły. Komandosi uruchomili noktowizory. Skipper
szedł środkiem i był najbardziej wysunięty do przodu. Szedł na ugiętych nogach,
aby nie wychylać się zbytnio. Po lewej szedł Rico, dzierżący shotguna, a po
prawej Mike, uzbrojony w dwa pistolety. Po długim marszu, dotarli do wylotu
tunelu. Przed nimi znajdowała się olbrzymia hala fabryczna, wypełniona zdezorientowanymi
strażnikami i bronią. Dowódca oparł się o ścianę i pokazał na migi żołnierzom,
gdzie są ich cele. Ci skinęli głowami i na sygnał wyskoczyli. Szeregowy miał za
zadanie zlikwidować dwóch przeciwników stojących pod przeciwległymi ścianami, a
Rico musiał zabić dwóch pełniących wartę przy wejściu. Żołnierze przekradli się
za jedną z wielkich skrzyń. Bez trudu przedzierali się wśród ciemności do
swojego celu, pozostawiając za sobą większość obrońców. Gdy od gabinetu
Blowhole’a dzieliło ich już tylko kilkadziesiąt metrów, prąd wrócił,
odsłaniając ich pozycję. Najemnicy zdołali uskoczyć za osłonę, zanim Chińczycy
otworzyli ogień.
- Czy mi się kurwa wydaje, czy te światła
zapaliło się o wiele za szybko?! – wrzasnął Skipper.
- Jak chuj za szybko! – odparł Mike.
- Dobra, nawalamy czym się da!
Komandosi strzelali na oślep, wystawiając broń
ponad osłonę i strzelając, dopóki nie skończy się amunicja. Udało im się w ten
sposób zabić kilku wrogów, ale przewaga liczebna robiła swoje. Rico w akcie
desperacji zaczął rzucać granaty, co, o dziwo, dało zamierzony efekt. Strażnicy
byli na tyle zdziwieni, że Skipperowi i jego drużynie udało się przebiec do
następnej skrzyni. Szeregowy wyjął nóż i podważył jedną z desek. Ujrzał bardzo
dużo broni. Wyjął jeden z karabinów i spróbował wystrzelić, ale magazynek
okazał się pusty. Chłopak postanowił pobiec do następnej skrzyni, aby
sprawdzić, czy tam znajdzie amunicję. Zaczął szaleńczy bieg, starając się
unikać niezliczonej ilości kul, zmierzających w jego stronę. Jednak zanim dobiegł
do celu, pojedynczy pocisk trafił w jego prawą nogę. Upadł, ale zdołał dotrzeć
do skrzyni. Wyłamał deskę i w środku pudła znalazł jedyni granaty.
- Lepszy rydz, niż nic – mruknął sam do
siebie, po czym zaczął rzucać bomby bez opamiętania.
Jednak po jakimś czasie usłyszał donośny głos,
który cudem przedzierał się przez wszechobecny harmider.
- Rzuć broń Michael, albo twoi koledzy
pożegnają się z życiem!
Nie był w stanie określić, skąd pochodził ów
głos, ale mimowolnie spojrzał w stronę Skippera i Rico. Klęczeli na ziemi, z
rękoma założonymi na głowy, a za nimi stali dwaj Chińczycy, celujący w nich z
karabinów. Mike przeklął pod nosem, a następnie odrzucił całą broń, jaką przy
sobie miał.
C.D.N.
Podobało
się? :d
Jak
sądzicie, co poszło nie tak?
Co
stanie się z chłopakami?
Na te
(i nie tylko!) pytania odpowiemy sobie już w następnej notce!
Do
napisania! ;)