sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział VIII: Gettin' Started


Po krótkiej naradzie, komandosi jednogłośnie stwierdzili, że wyślą Parkera, żeby dogadał się z B.J.J. Doszli do wniosku, że w normalnym sklepie nie mogą kupić tak dużo broni, nie wzbudzając podejrzeń, dlatego wypchnęli go z wozu, prosto pod lufę starego Johnsona.
- Cóż ja widzę? Czyżby do tej złodziejskiej hałastry dołączył kolejny bandyta? – zapytał gospodarz, celując w zabójcę z broni.
- Spokojnie, ja ich znam od kilku godzin i nie mam bladego pojęcia, czym panu zawinili – odrzekł uspokajającym tonem Drake.
- Niczym! Ten miotacz ognia ukradli Chińczycy! – krzyknął zza osłony Kowalski.
- A wy się zamknijcie, złodzieje broni jedni! Z Chińczykami, to już się rozliczyłem! Ty mów dalej chłopcze, a może nie nafaszeruję cię śrutem.
- Dobrze, więc jak mówiłem, poznałem ich kilka godzin temu. Zgodzili się mi pomóc w udupieniu takiego gościa, który zdrowo mi podpadł, ale nie mają broni i…
- I znów przyszli okraść starego Johnsona, tak?! Ja wam dam, wy gnoje zawszone! Jak z wami skończę, to was rodzone matki nie poznają! – Przy tych słowach otworzył ogień w kierunku auta, ale po chwili skończyła mu się amunicja.
Właśnie wtedy wyszli z niego najemnicy, z rękami uniesionymi w górę. Głos zabrał Skipper.
- Słuchaj Ben, wiem, że…
- Jak dla ciebie kradzieju, to panie Benjaminie.
- Więc panie Benjaminie, wiem, że zaleźliśmy panu za skórę, ale byliśmy w potrzebie.
- I dlatego musieliście okradać bezbronnego staruszka, tak?
- Bezbronnego?
- Mów dalej.
- Tym razem mamy gotówkę i jesteśmy skłonni zapłacić, również za przedmioty zabrane poprzednio.
- Hm… Poczekajcie, wezmę obrzyna i możecie wejść.
Po chwili gospodarz otworzył drzwi i pozwolił im wejść do środka. Zabójca, który był tu po raz pierwszy rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znaleźli. To był typowy pokój, dla osoby pokroju Johnsona. Urządzony bardzo skromnie, acz przytulnie. Pod ścianą stały dwa brązowe fotele i kanapa, tego samego koloru, za którymi było dużo okno, przez które do pomieszczenia wpadała promienie słońca, zaś przed nimi znajdował się niski, ciemny, drewniany stolik, na którym stała popielniczka. Ściany zostały pomalowane białą farbą, która zdążyła już wyblaknąć. Przy jednej ze ścian stał rząd szafek, który zastawiony był rozmaitymi przedmiotami – od książek poczynając, poprzez radio, na broni palnej kończąc. Do tego na ścianach wisiały rozmaite zdjęcia – na wielu z nich widoczni byli żołnierze. B.J.J. ruchem ręki wskazał gościom kanapę, zapraszając ich do tego, by się rozsiedli. Sam zasiadł w fotelu, po czym rzekł:
- Dobrze, więc najpierw zapłaćcie za skradzioną broń, albo się pogniewamy.
- Ile to będzie?
- Daj mi policzyć… Rakietnica, miotacz ognia, kilka strzelb, AK – 47, kilka innych karabinów, granatnik, noże, maczeta, kamizelki kuloodporne… To będzie z pięćdziesiąt tysięcy, bez naliczania odsetek.
- Aż tyle? Może trochę zmniejszysz cenę?
- Nie, kradniecie, ponieście karę.
Kowalski westchnął, ale wyjął z torby, którą miał przy sobie, wspomnianą sumę i podał ją weteranowi. Ten powoli przeliczył gotówkę, a następnie schował ją do jednej z szafek.
- Dobra, to teraz możemy pohandlować. Co chcecie kupić?
- Pięć karabinów maszynowych, dwa pistolety maszynowe, jedną strzelbę, sześć pistoletów, dwie snajperki, dziesięć noży, pięć kamizelek, w cholerę granatów, trzynaście tłumików, pięć noktowizorów i liny. Myślisz, że coś się znajdzie?
- Myślę, że jedynie z noktowizorami i linami może być problem. Reszta znajdzie się bez trudu. Chodźcie za mną.
B.J.J. zaprowadził ich do piwnicy, wypełnionej po brzegi wszelaką bronią. Rakietnice, miotacze ognia, moździerze, karabiny, bagnety – a to wszystko w jednym miejscu. Weteran podawał najemnikom broń, a ci wychodzili z piwnicy. Po chwili wszyscy mieli to czego potrzebowali i Kowalski zbierał się do zapłacenia.
- Ile?
- Piętnaście.
Naukowiec westchnął, ale zapłacił bez kłócenia się. Komandosi wpakowali wszystko do furgonu i podziękowali B.J.J. za pomoc, a on odpowiedział tylko:
- Benjamin Joseph Johnson, zawsze do usług.
***
Gdy żołnierze wrócili do bazy, dochodziła godzina dziewiąta. Wzięli broń do swojej siedziby i usiedli na kanapie przed telewizorem. Rozłożyli osprzęt na stole i rozdzielili między siebie. Każdemu przypadła jedna kamizelka, jeden pistolet, dwa noże i jeden karabin. Kowalski i Parker wzięli również pistolety maszynowe i karabiny snajperskie, Rico strzelbę, a Mike dodatkowy pistolet. Został jeszcze podział zadań.
- Dobra, robimy tak – Rico, Mike i ja jedziemy po liny i inne potrzebne rzeczy, a Kowalski i Parker po komponenty do noktowizorów. Jasne?
- Tak. Kto bierze Ferrari? – spytał Kowalski z nadzieją w głosie.
- Wy. Nam się te liny i inne gówna do niego nie zmieszczą. Daj z dziesięć patoli i jedziemy.
***
Drake i Kowalski pokłócili się już przy wsiadaniu do auta, gdyż nie mogli się dogadać, co do tego, który ma prowadzić. Koniec końców, przyszedł Skipper i kazał prowadzić Kowalskiemu, kończąc tym sposobem spór.
Naukowiec i Parker jechali w ciszy, którą w końcu przerwał zabójca.
- Macie tu jakieś płyty?
- Sprawdź w schowku.
- Hm… KoЯn, Follow The Leader, Issues, The Eminem Show, Thunder And Consolation, Significant Other, Youthanasia, Hypnotize, Gorillaz, Serenades, In Requiem…
- Dawaj In Requiem.
- Okej.
Kiedy dojechali do celu, pobrzmiewały już ostatnie sekundy „Fallen Children”. Wysiedli z auta i skierowali się w stronę sklepu.
***
Dochodziła już dwunasta, a Kowalski i Drake jeszcze nie wrócili. Skipper zaczął się trochę martwić, ale uspokoił się, gdy dostrzegł czarne Ferrari. Dopalił papierosa i wyszedł powitać spóźnialskich.
- Co panienki tak długo się zasiedziały w sklepie, co?
- Kolejki były…
- Jasne. Wchodźcie i idźcie to zmontować.
Strateg tylko bąknął coś, o tym, „jakie to wszystko jest do dupy” i wszedł do bazy. Parker poszedł w jego ślady. Po chwili obaj byli w laboratorium i montowali urządzenia. Dowódca usiadł na kanapie i otworzył ostatnią już butelkę piwa. Jutro mieli zaatakować olbrzymi podziemny kompleks. W pięć osób.
Nie, żeby się tym jakoś specjalnie przejmował, tylko po prostu to wydawało mu się tak nierealne, że wręcz komiczne. Mają wejść do bazy jakiegoś psychola, obwieszeni po zęby bronią, wybić wszystkich w pień, wysadzić cały kompleks w cholerę i odjechać w glorii chwały? Niemożliwe zadanie? Być może. Ciekawe wyzwanie? Z pewnością.
Wieczór zapowiadał się tak jak zwykle – Szeregowy słucha metalu, Rico dopieszcza broń, przy akompaniamencie muzyki klasycznej, a Kowalski ślęczy w laboratorium. Razem z Parkerem. No właśnie. Lider nie był pewien, czy powinien ufać facetowi, który parę dni temu zabił Romneya, a potem próbował zabić Eminema. Jednak łączył ich wspólny cel – zabić Hansa. Jak mówi powiedzenie – „Wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem”.
Skipper pomyślał, że to faktycznie może być prawda.



C.D.N.




Dziękuję za nominację do TVBA ;) Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem, ale odebrałem to w ten sposób, że w tym miejscu mam dać siedem faktów o sobie i nominować siedem blogów... No to okej... (Uprzedzam, że ja na serio się nie za bardzo orientuję, więc jak coś, to mówcie;))
1. Czternastego marca bieżącego roku skończyłem 13 lat.
2. Jestem fanatycznym fanem metalu, rocka i rapu.
3. Lubię przypalać mrówki lupą w słoneczny dzień.
4. Nie znoszę temperatur wyższych niż 20 stopni, chyba, że w pobliżu jest woda, w której można popływać.
5. Nie lubię cały dzień siedzieć bezczynnie.
6. Mam trzyletnią siostrę, która jest moim przeciwieństwem - cały czas chodzi uśmiechnięta i zadowolona.
7. Lubię sobie siedzieć w samotności, słuchając muzyki i pisząc kolejne notki na bloga.
I to tyle, a teraz blogi... Nie wiem, czy znajdę aż siedem, bo ostatnimi czasy miałem same testy i ledwo z własnymi notkami wyrabiałem, ale może coś się znajdzie ;P (Kolejność całkowicie losowa)
1. szpiedzy-opowiadania.blogspot.com
2. http://reklaaaa.blogspot.com/
3. ywogerezsz.blog.onet.pl
4. opowiadaniapingwinyzmadagaskarubyme.blog.pl
5. pingwinyzmadagaskaruopowiadania.blog.pl
Później coś jeszcze dorzucę, ale chwilowo u mnie słabo z dostępnością, jeśli chodzi o internet. Na razie jeszcze podoczytuję parę rzeczy i wtedy podam z kilka linków ;P

wtorek, 18 czerwca 2013

Rozdział VII: Stary, Ale Jary

Sory, że tak długo, ale brak jakichkolwiek pomysłów skutecznie zastopował proces twórczy :/ Ale wracamy z kolejną notką! Mam nadzieję, że się spodoba ;)



- Chłopcy! Mamy gościa! – krzyknął Skipper, gdy wszedł wraz z Drake’em do bazy.
Po chwili w pomieszczeniu znaleźli się pozostali lokatorzy i co ciekawe – Julian.
- Te, Julek, a ty tu czego? – zapytał dowódca.
- No co? Przyprowadziłem go tu, więc chyba mogę sobie posłuchać, nie?
- Skoro musisz…
- Skipper, a kimże jest nasz gość?
- Na razie wiem, że nazywa się Drake Parker i „wie jak załatwić tego sukinsyna”. Tylko, którego sukinsyna? Rozjaśnisz nam to? – zwrócił się lider do zabójcy.
- A mógłbym dostać szklankę wody?
- Jeśli dzięki temu szybciej powiesz nam, co masz powiedzieć, to okej. I jeszcze jedno: wody, czy wódy?
- Wody.
- Mike, przynieście naszemu gościowi napitek.
Młodzik skinął głową i zniknął na chwilę w kuchni, po czym wrócił, niosąc naczynie ze wzmiankowanym płynem. Parker ochoczo przyjął podarunek i wypił duszkiem napój, a następnie podjął opowieść:
- Dobra, a więc pamiętacie koncert Eminema, prawda?
- Pewnie. Zwłaszcza, to co było pote… - Jednak Szeregowy nie dokończył, bo Rico nadepnął mu na nogę.
- No, to pewnie pamiętacie nieudany zamach. To byłem ja, ale zrozumcie, jak płacą, to biorę robotę i nie zadaję zbędnych pytań.
- W normalnej sytuacji powinniśmy walnąć cię w tym momencie w łeb i wpakować do pierdla, ale mimo wszystko – mów dalej.
- Wynajął mnie do tego niejaki Aaron Blowhole, boss na rynku zbrojeniowym. Chciał wprowadzić zamęt serią zamachów. Nie wiem po kiego, ale wiem, że chciał. Po tym jak zawaliłem i złapał szpiega Lyngella w swojej bazie, wysłał mnie, bym zabił Duńca. Jednak on to przewidział i już na mnie czekał. Mi wyszła amunicja, a on miał przy sobie broń, więc wolałem nie ryzykować i dałem mu zadzwonić do Aarona. Wyszedłem na dach – w sumie sam nie wiem czemu – a po chwili przyszedł Hans, postrzelił mnie w nogę i zepchnął z budynku. Cudem złapałem się parapetu i dotarłem do Juliana, bo wiedziałem, że się znacie.
- Iście zajmująca historia. Jednak równie dobrze może być zmyślona – oznajmił Kowalski.
- Czyli, że sam strzeliłem sobie w nogę? Tak?
- Tego nie powiedziałem. Możesz być człowiekiem Lyngella. Sprawdźmy to! – Po tych słowach naukowiec poszedł do swojego pokoju.
- On tak zawsze? – spytał zażenowany Drake.
- Na ogół.
-Dobrze wiedzieć – mruknął zabójca, a dosłownie w sekundę po tym do pomieszczenia wpadł strateg z jakimiś goglami. Przypominały nieco noktowizor, jednak szkła nie były zielone, a niebieskie.
- Stary, co to jest, co masz na gębie? – zadał pytanie Rico.
- Wykrywacz metalu w wersji naocznej. Hm… Dobra, nie widzę, broni, bomby, ani nawet noża, jest czysty.
- I potrzebowałeś gogli do wykrywania metalu, żeby do tego dojść? – rzucił ironicznie Parker.
Naukowiec jedynie bąknął coś w odpowiedzi.
- Dobra, a teraz, powiedz mi, dlaczego się z nami tym podzieliłeś – rozkazał Skipper.
- Bo mam ochotę zabić gnojów, a oni chcą zabić was. To chyba jeden do jednego, nie?
- Logiczne, ale coś planujesz?
- Wiem gdzie Blowhole ma bazę. Nie jest jakoś silnie strzeżona, więc myślę, że w piątkę spokojnie byśmy do niej wbili bez większych problemów. Tylko potrzebujemy broni i dokładnego planu działania.
- Planem zajmie się Kowalski, prawda Kowalski? – Strateg mruknął coś pod nosem, jako odpowiedź. – Z bronią, może być problem.
- Niby czemu?
- Bo podczas okradania banku… - Mike chciał opowiedzieć o spektakularnej kradzieży, ale Rico ponownie nadepnął mu na nogę.
- I to mnie chcecie wpakować do pierdla? – zażartował Drake.
- Kiedyś o tym porozmawiamy. Teraz musimy zająć się bronią.
- Skipper, myślę, że wiem, skąd wziąć broń – oznajmił Kowalski.
- Dawaj, zaskocz mnie czymś.
- Pamiętam, że B.J.J. miał jej trochę na podorędziu.
- Ze wszystkich twoich chujowych pomysłów, ten jest jednym z najbardziej chujowych, wiesz?
***
Julian właśnie wjeżdżał na teren swojej posiadłości. Pożegnał się z komandosami, gdy wyruszyli do niejakiego B.J.J. Wysiadł ze swojego czarnego mercedesa i zaczął iść niespiesznym krokiem w stronę willi. Echo jego kroków odbijało się bardzo głośno wśród wszechobecnej ciszy. Doszedł do drzwi, pchnął je i wszedł do środka. Przysiadł na kanapie i zauważył światło, dochodzące z niewielkiego pokoju. Wszedł do pomieszczenia i ujrzał Maurice’a. Maurice był czarnoskórym hakerem, którego Julian zatrudnił już jakiś czas temu. Miał lekką nadwagę, jednak był nieprzeciętnie inteligentny. Jego szare oczy zawsze wszystko dogłębnie analizowały i po krótkiej obserwacji komputerowiec zawsze potrafił stwierdzić, z kim ma do czynienia. Diler podszedł do Maurice’a i rzekł:
- Wyślesz mi kilka emaili do kilku znajomych?
- Pewnie. Do kogo?
- Nieważne. Po prostu to zrób.
***
Piątka najemników dojechała do obrzeży miasta swoją nową furgonetką. Zatrzymali się przed starym domem, pomalowanym już bardzo dawno na biało. Na werandzie było bujane krzesło, jasnobrązowy stolik i kilka pustych puszek po piwie. Już powoli świtało, więc komandosi postanowili zaczekać, aż właściciel domu się obudzi. Nie czekali długo, bowiem B.J.J. był rannym ptaszkiem i wstawał zaraz po świcie. Gospodarz przyjrzał się z zaciekawieniem pojazdowi, po czym usiadł na fotelu i wyjął z przenośnej lodówki piwo. Miał na oko sześćdziesiąt kilka lat, siwe włosy, na których było wyraźnie widać zakola, oraz piwne oczy. Skipper wyszedł tylnymi drzwiami wozu o krzyknął:
- B.J.J. stara mordo! Co u ciebie?
Staruszek opluł się piwem ze zdziwienia, ale po chwili się opanował, wyjął spod stołu dubeltówkę i wycelował w dowódcę.
- Jeszcze masz czelność się tu pokazywać, złodzieju?
- Oj tam, od razu złodziej… Po prostu pożyczyłem tą rakietnicę…
- Gnoju zawszony! Ja kurna dam! – Po tych słowach wystrzelił, lecz Skipper zdołał uniknąć pocisku i wskoczyć z powrotem do auta.
- Skipper, właśnie sobie coś uświadomiliśmy – rzekł Kowalski.
- Niby co?
- Że broń mogliśmy kupić za kasę, którą ostatnio zdobyliśmy…
- W takich chwilach mam ochotę was wszystkich zajebać.




C.D.N.



Wiem, że to jedna z nudniejszych, krótszych i ogólnie słabszych notek, no ale, tak jakoś wyszło... Jednak od następnej części powinno być lepiej ;)
Co myślicie o Parkerze?
Jak uważacie - B.J.J. pomoże chłopakom czy spróbuje nafaszerować ich śrutem?
I czy chociaż się podobało? ;)

niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział VI: Zabójca, Który Został Zabity

Czterech najemników z wyczekiwaniem wpatrywało się w telewizor, oczekując żądań lub czegoś w tym stylu od tajemniczego osobnika, którego jak się okazało, Skipper znał. Jednak ten bez pośpiechu wyjął papierosa i zapalił. Zaczął mówić, dopiero gdy wypuścił z płuc opary szarego dymu.
- Dobrze więc moi drodzy. Wasz szef pewnie mnie dobrze pamięta, więc przedstawienie się pominę. Chodzi tylko o jedną fundamentalną sprawę. Wiem gdzie macie bazę i w każdej chwili mogę wpaść do niej i was powybijać, tak o, dla zabawy. Nie powiem wam kiedy. Będzie dzięki temu ciekawiej. I raczej odradzam wystawianie wart. To rzadko się sprawdza. Jeśli was to pocieszy, to wpadnę do was w przeciągu kilku najbliższych dni. Powodzenia życzę.
Na tym nagranie się skończyło. Skipper schował twarz w dłoniach, a po chwili rzekł:
- Kowalski, nie sądziłem, że to powiem, ale przynieś tu swoje rezerwy.
- Czekaj, chodzi ci o broń czy o…
- O to drugie idioto!
- Jasne.
Strateg pospiesznie oddalił się w stronę swojego pokoju, zostawiając towarzyszy samych. W pomieszczeniu było tak cicho, że było słychać zbłąkaną muchę, która nie wiedzieć w jaki sposób trafiła do środka, a nawet nierówny oddech dowódcy, który wyraźnie był zdenerwowany. Podwładni zastanawiali się, co spowodowało takie zachowanie u szefa, ale woleli się o to nie pytać, bo kiedy był zdrowo wkurzony, wtedy, marny los tego, kto przeszkadza mu w rozmyślaniach. Po niezwykle dłużącej się żołnierzom chwili, do pomieszczenia wszedł kowalski, trzymając w rękach dwie skrzynki z piwem.
- I co, to tyle?
- Ostatnio musiałem więcej niż zwykle myśleć.
- Pies cię jeb… - Jednak ku pociesze Kowalskiego, dowódca nie dokończył, a tylko westchnął. – No ale kij z tym, trzeba grać takimi kartami, jakie się ma. My mamy tylko te dwie marne skrzynki piwa. Dawaj mi to!
Po tych słowach wyrwał z ręki naukowca jedną ze skrzynek, wyjął butelkę i zaczął pić. Pozostali niewiele się zastanawiając zrobili to samo. Ciszę, która trwała zdecydowanie zbyt długo, przerwał Mike:
- To może powiesz, o co biega z tym facetem?
- Wiedziałem, że o to zapytasz – burknął Skipper.
- To byłoby dziwne, gdyby Mike się NIE zapytał – podsumował Kowalski.
- Więc…?
- Dobra. To było jakieś pięć czy sześć lat temu, w Kopenhadze.
***
Skipper stał przed wejściem do starej, obskurnej rudery, zbudowanej jakieś sto lat temu, teraz służącej… Właściwie to, niewiadomo czemu. I to miał sprawdzić komandos. Pchnął zardzewiałe metalowe drzwi, które przeraźliwie zaskrzypiały i znalazł się w wielkiej hali. Jedyną ciekawą rzeczą w tym miejscu była krew. Wszędzie. Na ścianach, podłodze, suficie, meblach. I rozmaite narzędzia mordu – poczynając od noża kuchennego, poprzez katanę, na pile spalinowej kończąc. I wszystkie zdradzały ślady niedawnego użytkowania. W tym momencie najemnik pożałował, że nie wziął ze sobą kałasza, tylko zwykły pistolet. Wtem rozległ się wysoki, męski głos:
- A ty tu czego?
- Nie twój interes.
- Mój, bo to jest moja posesja. To gadaj, bo cię poszatkuję tarką do sera!
- Takiś kozak? To się pokaż!
- Proszę bardzo – po tych słowach zza ściany wyszedł nieznajomy.
Był nieco wyższy od Skippera, miał krótkie, starannie uczesane włosy, a jego bystre, brązowe oczy mierzyły żołnierza wzrokiem. Najemnik nie musiał wiele myśleć, żeby dojść do wniosku, że lepiej nie dawać zbliżyć się temu osobnikowi, więc wyjął pistolet i wycelował.
- Zakładam, że to ty jesteś właścicielem tego przybytku.
- Dobrze zakładasz. W czym problem?
- Rozejrzyj się i odpowiedz – zripostował Skipper.
- Hm… Jakby tak się zastanowić, to rzeczywiście – w kilku miejscach jeszcze ściany nie są czerwone!
- Sam to „pomalowałeś”?
- A jakże! I zaraz jeszcze coś domaluję! – Gdy tylko wykrzyczał ostatnie słowo, rzucił się na żołnierza z nożem.
Skipper uniknął ataku i postrzelił przeciwnika w nogę. Kiedy Duńczyk ponowił atak, komandos złapał go za głowę i uderzył nią z całej siły w szybę, rozbijając ją. Potem rzucił mężczyzną w ścianę, a ten stracił przytomność. Skipper zadzwonił do dowództwa, a oni zabrali Hansa do paki i na tym się skończyło.
***
- Więc jak widzicie, gość jest co najmniej powalony – skwitował swoją opowieść Skipper.
- Taki typ psychola bez żadnego konkretnego sensu w życiu?
- Coś w ten deseń.
***
Parker siedział w wieżowcu, w którym parę minut temu zabił szefów największych gangów w NY, czekając, aż Lyngell skończy rozmawiać z Blowhole’em. Po kilku kolejnych minutach biernego oczekiwania, Drake postanowił wyjść na dach i pomyśleć. Czy w ogóle powinien pokazywać się w bazie Aarona, po tym jak znów nawalił? A może zabija Duńca teraz i po problemie? Jednak musi poczekać, do końca rozmowy. Po kolejnych wypełnionych pełnym napięcia wyczekiwaniem minutach, na dach wszedł Hans.
- I co uzgodniliście? – zapytał niby to obojętnie Parker.
- Nic wielkiego, ale ty – cóż, wypadasz z gry.
- Co masz na… - Lecz nie skończył pytania, bo Lyngell postrzelił go w nogę, doskoczył do niego i szepnął mu na ucho:
- Leć – I zepchnął go z budynku, a następnie przyłożył telefon do ucha i patrząc w dół, rzekł – Naszego kolegę Drake’a mamy z głowy.
~ I świetnie. Przyjedź do mnie, taki sukces trzeba oblać!
- Nie omieszkam.
***
W bazie naszych komandosów życie toczyło się swoim zwykłym rytmem – Mike słuchał muzyki na cały regulator, Rico majstrował przy swojej broni, Kowalski ślęczał nad jakimiś wynalazkami, a Skipper siedział na kanapie oglądając wiadomości. W międzyczasie udało im się doprowadzić swoją siedzibę, do jako takiego stanu używalności. Wydawało się, że nic nie przerwie sielankowego nastroju, ale nagle rozległ się dźwięk pukania. Dowódca niechętnie wstał z sofy, podniósł AK – 47, które leżało na stoliku i poszedł w stronę drzwi. Wyjrzał przez judasza i uspokoił się, gdy ujrzał Juliana. Otworzył drzwi i zapytał:
- Co tu robisz tak niewczesną porą?
- Jakiś gość chciał się do was dostać.
- Boże… W jakiej sprawie?
- Nie wiem. Powiedział tylko, że może wam pomóc z Lyngellem.
- Wpuść go.
Diler odsunął się, ukazując oczom najemnika mężczyznę z przestrzeloną nogą, który wyglądał jak siedem nieszczęść.
- Jak się nazywasz kolego?
- Drake Parker. I uwierz mi na słowo – wiem jak załatwić tego sukinsyna.



C.D.N.



I jak? Tego chyba się nie spodziewaliście :P
Co sądzicie o Parkerze, Hansie i Aaronie?
I'm waiting for opinions!
Nowy stary S.D.P.