czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział X: Pan Del Tollreore Vol. 1: Nikomu Nieznany Pan Del Tollreore

Rozdział X: Pan Del Tollreore Vol. 1: Nikomu Nieznany Pan Del Tollreore





Od nieudanej próby ataku na bazę Aarona minął ponad miesiąc, miesiąc przepełniony całkowitym barkiem zajęcia i biernością. Ten dzień miał być taki sam jak poprzednie trzydzieści jeden. Skipper i Rico siedzieli na kanapie, oglądając wiadomości oraz popijając tanie amerykańskie piwo z pobliskiego sklepu. Ten drugi okazyjnie czyścił broń, albo ją ostrzył – w zależności od tego, co wpadło mu w ręce. Mike i Parker siedzieli w pokoju najmłodszego członka ekipy, oglądając stare filmy i słuchając muzyki, a Kowalski ciągle wymykał się, żeby spotkać się z dziewczyną, niejaką Doris. Skipperowi od razu się nie spodobała; ale nie w sensie, że byłą brzydka, co to, to nie. Czego, jak czego, ale tego jednego o niej nie mógł powiedzieć. Jednak było w tej kobiecie coś, co go niezwykle niepokoiło. Może to, że robi Kowalskiemu jeszcze większą wodę z mózgu? – pomyślał.
Mimo, że w bazie panował niezwykły bałagan, to nikt nie miał zamiaru zrobić w niej jakiegokolwiek porządku. Dlatego teraz, gdy wraz z Rico siedział na wytartej czarnej kanapie, wyciągając nogi na przeszklonym stoliku i oglądając wiadomości, nie przeszkadzały mu walające się tu i ówdzie puszki po piwie, czy inne tego typu przedmioty o wątpliwym stopniu przydatności.
Wpatrywał się beznamiętnie w migający ekran pięćdziesięciocalowej plazmy od Samsunga, słuchając najnowszych wiadomości. W większość były takie jak zwykle – „Kryzys, kurs waluty, sport…” – i nie przykładał do nich większej wagi, zważywszy na późną godzinę; ale jedna rzecz przykuła jego uwagę i zwiększył głośność telewizora, pilotem, wygrzebanym ze stosu paczek po pizzach. Podniósł się i słuchał uważnie głosu dziennikarza z telewizji.
~ Niestety, plotki o śmierci papieża okazały się prawdą. Według doniesień zmarł na zawał, lub śmiercią naturalną. Watykańskie źródła utrzymują, że gdy kilka dni temu znaleziono go leżącego w swoim łóżku, już nie żył. Więcej informacji po przerwie.
Jakby nie mogli, kurwa, poczekać z tymi jebanymi reklamami – pomyślał sobie Skipper, naciskając guziki pilota. Poszedł do kuchni po kolejne piwo, gdyż okazało się, że jego butelka jest pusta. Rzucił okiem na drzemiącego Rico, któremu po brodzie ciekła ślina, mocząc jego białą koszulkę, przy akompaniamencie donośnego chrapania. Uśmiechnął się  mimowolnie na ten widok. W drodze do kuchni w głowie Skippera zaczęły mnożyć się pytanie, które przerwał dźwięk piosenki „Ave Maria”, która z nieznanych mu powodów okazała się być dzwonkiem jego iPhone’a. „Nieznany numer” – głosił napis na wyświetlaczu. Odebrał i podniósł słuchawkę do ucha i spytał:
- Halo?
~ Czy mam przyjemność rozmawiać ze Skipperem McStrakerem? – zapytał głos w słuchawce. Miał dziwny akcent.
- Zależy, kto pyta? – mruknął w odpowiedzi.
~ Ktoś z dużą ilością pieniędzy, które mogą trafić w jego ręce – odrzekł.
- Więc ma pan tę wątpliwą przyjemność. O jakiej ilości mówimy?
~ To nie jest temat do rozmowy przez telefon, panie McStraker. Jeśli jest pan zainteresowany, niech pan przyjedzie dzisiaj do LA. Gdy tylko wjedzie pan do miasta, niech podąża pan za czerwonym Volkswagenem. To będzie zwyczajny van, ale na włoskich rejestracjach. Kiedy pan go zobaczy, niech pan za nim pojedzie.
- A czy… - Chciał zadać kolejne pytanie, ale rozmówca rozłączył się, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.  – Kurwa…
Podszedł do lodówki i wyjął z niej butelkę piwa, po czym opadł na dębowe krzesło przy równie dębowym stole. Przetarł oczy dłonią, by powieki nie kleiły mu się aż tak bardzo i zaczął przeglądać kontakty w telefonie. Po długim błądzeniu w nadzwyczaj długiej liście trafił na Kowalskiego, zapisanego jako „John A. K.”. Przyłożył słuchawkę do ucha i słuchał sygnałów. Włączyła się poczta głosowa. Spróbował ponownie. Gdy już chciał zarzucić próbę, usłyszał niewyraźny głos Kowalskiego, który starał się mówić jak najciszej.
~ Czy ty, kurwa, nie masz za grosz wstydu, pojebie?! Wiesz, która jest godzina? Trzecia, kurwa, w nocy! Czego chcesz?
- Gdzie jesteś?
~ U Doris. A co?
- Mamy robotę.
~ To weź kogoś innego. Mike’a, Rico, albo i Parkera, a mi daj spokój. Albo nie budź mnie o tak chujowej porze.
- Ty jako jedyny z nas nie jesteś zalany, a musimy dojechać do LA najszybciej jak się da, rozumiesz, czy nie rozumiesz, do chuja?
~ A co ja jestem? Człowieku, myślisz, że będę się teraz zwlekać z łóżka, spod ciepłej kołdry, żeby wieźć cię do jebanego Los Angeles? Zwłaszcza, że obok jest…
- Zamknij się, bo tu chodzi o kupę forsy, a ty wydajesz najwięcej z nas wszystkich. Już nie wspominając o fakcie, że nasze fundusze szybko topnieją.
Kowalski żachnął się.
~ Dobra, terrorysto jebany. Przyjadę po ciebie za jakieś pół godziny. Tylko spróbuj nie być gotowy, to osobiście rozjebię ci łeb cegłą. Ubiorę się w coś i jadę. Tobie radzę to samo.
Po tych słowach rozłączył się.
Skipper usatysfakcjonowany osiągnięciem celu, udał się do swojego pokoju, oznaczonego dumnym napisem „Skipperownia”. W porównaniu do reszty lokum, to pomieszczenie było wręcz czyste, jeśli przymknąć oko na kilka pudełek po pizzy, ułożonych w piramidkę na łóżku. Podszedł do ciemnej mahoniowej szafy i zaczął szukać w niej swojego jedynego garnituru, który miał od lat, a chodził w nim bardzo sporadycznie. Tym bardziej się zdziwił, gdy ujrzał, jak bardzo wyblakł. Pieprzę to, innego nie mam – pomyślał, składając strój w kostkę. Wrzucił go do czarnego plecaka z Rossignola, po czym przeszukał szafę, w poszukiwaniu kamizelki kuloodpornej „na wszelki wypadek” i jakiegoś pistoletu.
Zostało mu jeszcze największe wyzwanie – znalezienie czegoś nie przeżartego przez mole, czy inne, gorsze robactwo, w pokoju stratega, pogrążony w wiecznej ciemności. Dwa razy potknął się o coś, co mogło być pustą butelką po piwie, ale nie musiało, zważywszy na to, że spróbowała uciec przed stopą najemnika. Po trudnej przeprawie przez ciemność dotarł do tego, co naukowiec zwykł nazywać szafą. Tak naprawdę była to tylko sterta ciuchów, rzucona bez ładu i składu na niski stolik. Dowódca kopnął kolorową górę, która przy braku światło była jednak równie bezbarwna, co pozostałe części pokoju. Odszukał coś, co mogło być marynarką i jeansami, po czym wybiegł z pokoju, w miarę możliwości, starając się nie potknąć o ewentualne przeszkody, co mu się nie udawało, przez co pokój wypełnił się siarczystymi przekleństwami z jego ust. Kiedy przechodził przez swoisty salon bazy, wrzucając do plecaka ubranie dla Kowalskiego, z telewizora doszedł go głos ze znajomego filmu.
~ Niech któryś z was, pojebańców, spróbuje drgnąć, a rozpierdzielę wszystkich w drobny mak!
No bez jaj, akurat teraz? – pomyślał, idąc ku garażowi. Po chwili znalazł się w wiecznie chłodnym pomieszczeniu z ich pancerną furgonetką. Wsparł się o nią plecami i poszukał w kieszeni papierosów oraz zapalniczki. Zapalił i poczekał kilka minut, po czym wyszedł kamiennymi schodami na powierzchnię. W oddali dostrzegał nigdy nie gasnące światła Nowego Jorku. Żwir trzeszczał pod jego nogami, kiedy przechadzał się, w oczekiwaniu na Johna.
Po jakimś czasie, podjechało pod niego czarne Ferrari. Kowalski opuścił szybę i powiedział:
- Wsiadasz, czy nie?
Skipper otworzył drzwi i wskoczył na siedzenie. Rzucił sobie plecak pod nogi.
- Co tam jest? – spytał strateg.
- Jakieś pasujące do sytuacji ubrania, dwie kamizelki i broń.
- Czyli to, co zwykle.
- W skrócie.
Lider otworzył schowek, w poszukiwaniu jakiejś płyty z muzyką, ale gdy nic nie znalazł, postanowił włączyć radio.
- Jak tam u Doris? – zapytał nagle.
- Było całkiem miło, dopóki ktoś nie kazał mi się zwlekać z wyrka – odrzekł poirytowany Kowalski.
-No tak. – Skipper zdjął bluzę, którą miał na sobie i położył ją sobie pod głową. – Obudź mnie, jak będziemy dojeżdżać.
- Jasne, kurwa.
Dowódca zasnął, uderzając głową o szybę. Nie pamiętał szczegółów swojego snu, ale zapadło mu w pamięć jedno – krew. Wszechobecna krew.
Gdy się obudził, słońce już dawno wzeszło i temperatura robiła się całkiem wysoka.
- To gdzie teraz? – spytał naukowiec.
- Za czerwonym Volkswagenem. Vanem.
- Dobra, widzę go.
Skipper przesiadł się niezgrabnie na tyle siedzenie i tam przebrał się w garnitur, zakładając pod niego kamizelkę. Po chwili kluczenia wąskimi uliczkami, dojechali na miejsce – przed nimi znajdowała się stara fabryka, wyglądająca na opuszczoną. Betonowe ściany były spękane w wielu miejscach, a wielkie szyby wybito, zostawiając tylko trójkątne fragmenty, przypominające białe zęby bestii.
Lider poczekał, aż Kowalski ubierze się w marynarkę i jeansy, po czym skierował się ku starym, metalowym drzwiom, przeżartym przez rdzę. Zatrzymali ich dwaj łysi mężczyźni, mający po dwa metry wzrostu. Zaprowadzili ich do dużej hali, w której stało jedynie drewniane biurko, za którym siedział równie łysy co goryle mężczyzna, obrócony do nich tyłem. Skipper mimowolnie przełknął ślinę.
Nieznajomy się odezwał.
- Panowie, gdybym chciał was zabić, już dawno byście nie żyli. Siadajcie.
Najemnicy posłusznie zajęli miejsca na drewnianych krzesłach przy biurku. Nieznajomy odwrócił się. Był niezwykle chudy. Lustrował ich swoimi wężowymi oczami. Na ramiona zarzucił sobie żółtego węża boa, którego głaskał swoimi kościstymi, długimi palcami. Drobne usta miał wykrzywione w czymś, co przypominało uśmiech. Głęboko osadzone, oczy, były całkiem blisko siebie. Spomiędzy nich wystawał orli nos.
- Z kim mamy przyjemność? – zapytał Kowalski, przypatrując się uważnie gospodarzowi.
- Del Tollreore. – Wyciągnął rękę, chcąc uścisnąć dłoń Johna. – Savio Del Tollreore.



C.D.N.



Czy długość jest zadowalająca? xD Taką mam ja nadzieję xD
Jak myślicie, Pan Del Tollreore ma dobre intencje? A może to kolejny człowiek skurwiel?
Opinie? xD

ML

sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 4: „Ja Mam Więcej”

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 4: „Ja Mam Więcej”




Julian siedział na białej kanapie w salonie Blowhole’a, nalewając sobie whisky do szklanki wyjętej z barku. Oparł się o kanapę, założył nogę, na nogę i zaczął pić napój. Aaron siedział na wysokim krześle pod ścianą z trofeami. Zdjął zakrwawioną koszulę i marynarkę. Okazało się, że Kowalski przestrzelił mu prawe ramię. Łokciami wsparł się o kolana. Ociekającą krwią rękę próbowała zszyć Nina Perky – sekretarkę Blowhole’a o blond włosach i błękitnych oczach. Ubrana była w śnieżnobiałą marynarkę, czarną spódnicę do kolan, ciemne rajstopy i czarne szpilki. Włosy związała w kok. Nie odzywała się ani słowem, gdy Blowhole kazał jej przynieść igłę i nić, a potem zaszyć krwawiącą ranę.
Po pociągnięciu kolejnego łyka whisky, Julian przerwał ciszę.
- Twoja sekretarka jest niemową?
- Pewnie, że nie jest – bąknął w odpowiedzi Aaron. – Kurwa, kobieto, uważaj trochę.
- Przepraszam, panie Blowhole – mruknęła speszona pod nosem. – Zrobione – orzekła po chwili.
- Świetnie. Możesz już iść.
Dziewczyna skłoniła się i wymknęła tylnymi drzwiami z pokoju.
- Gdzieś ty ją znalazł? – spytał Julian.
- W Anglii za mało jej płacili, więc postanowiła skosztować słynnego amerykańskiego snu. Nikt nie chciał dać jej pracy. – Spojrzał wymownie w stronę drzwi, za którymi zniknęła dziewczyna. – Chyba nie muszę ci mówić, jak ją poznałem.
Julian prychnął.
- Nie, nie musisz. A czy ty dalej…
- Nie.
- A czy ja mogę…
- Nie.
- Taka ładna dupa, a się marnuje jako sekretarka u takiego ponuraka. No szkoda słów.
- Nie marnuje się – wtrącił się Hans.
Julian spojrzał pytająco na Blowhole’a, a ten wzruszył ramionami. Gospodarz wstał z krzesła i zaczął przemierzać pokój w tę, i z powrotem. Jego nagi tors odbijał światło żyrandola.
- Dobra Julian, podaj mi chociaż jeden powód, dla którego nie powinniśmy cię w tej chwili zabić – rzekł oschle.
Diler przełknął ślinę, zastanowił się. Aaron kontynuował
- Już nie możesz nam dać żadnych przydatnych informacji, które pozwoliłyby nam zatrzymać cię przy twoim marnym życiu.
- Hm… Mam kasę – wypalił Julian.
- Mam więcej.
- Mam ludzi.
- Mam więcej.
- Mam ziemie.
- Mam więcej.
- Mam broń.
- Mam więcej.
- Mam auta.
- Mam więcej.
- Mam… Mam…
- No cóż… - Wycelował w dilera swojego obrzyna.
- Mam wpływy!
- Mam wię… A czekaj… - Blowhole zaśmiał się. – Patrzcie skurwiela, ma coś, czego ja nie mam. – Zwrócił się do dilera. – Jak duże są to wpływy?
Julian widząc, że zaczyna mu się układać odparł bez namysłu:
- W chuj duże.
- Czy mógłbyś wyeliminować dowolną osobę? – Podniósł zbity kieliszek i zaczął obracać go w palcach, ozdobionych złotymi pierścieniami, wysadzanymi drogimi kamieniami. – Każdego?
- Jeśli trzeba – odparł, po chwili namysłu.
Brunet opuścił broń.
- Uroczo. Idę wziąć prysznic. Nie zabijcie się w tym czasie.
Mężczyzna wyszedł szybko przez ciemne drzwi, zostawiając w zdemolowanym pomieszczeniu dilera i Duńczyka sam na sam. Okaleczony mężczyzna wpatrywał się swoimi piwnymi oczami w zakłopotanego Juliana, wspierając brodę na rękach.
- Więc…
- Więc? – powtórzył Hans.
- Dobra jest? – spytał, mając na myśli sekretarkę. Jedynym celem tego pytania, było rozładowanie napięcia.
Brunet wstał, zbliżył się do barku i nalał sobie do lampki czerwonego wina. Zanim odpowiedział, pociągnął spory łyk.
- Dobra, ale są lepsze. – Kolejny łyk. – I to jest dobre wino, a nie to gówno, jakie dają w większości knajp. – Podniósł butelkę i przeczytał etykietę. – Dziewięćdziesiąty czwarty. Jeden z moich ulubionych roczników.
- Niby czemu? – zapytał.
- Wtedy wyszło Pulp Fiction – odrzekł zdawkowo. – Widziałeś?
- Obiło mi się o uszy. Fajne?
- Ba, zajebiste. Musisz kiedyś obejrzeć.
- Nie wiem, jakoś nie trawię Tarantino. Nie mój gust.
- Nie wiesz co tracisz. – Kolejny łyk. – A Ojca Chrzestnego widziałeś?
- Czytałem.
- Dużo czytasz?
- Kiedyś czytałem więcej – odrzekł. No taka prawda. Teraz nie czytam w ogóle.
- Co czytałeś?
- Zaczynałem od Tolkiena. Potem w ręce wpadł mi „Wiedźmin” Sapkowskiego. Czytałeś może?
- Nie lubię czytać. Jakoś mnie odrzucają te małe literki. – Dolał sobie jeszcze wina. – Dobra, chuj z literaturą. Chcesz się napić? Naprawdę świetne.
- Nie, dzięki. Wolę whisky. – Nie ufam ci aż tak. – chciał dodać.
- Nie to nie. – Zajął na powrót swoje miejsce pod ścianą.
Aaron wszedł do pomieszczenia dopiero po chwili, ociekając parującą wodą. Mokre włosy przylegały mu do czaszki, a przezroczyste krople znaczyły wąskie ścieżki na jego ciele. Wokół pasa zawiązał sobie długi ręcznik. Poza tym, był całkowicie nagi.
- Wybaczcie, ale zapomniałem sobie wziąć coś do łazienki, więc nie gapcie się na mnie, jakbyście byli gejami – rzucił, a Hans i Julian od razu odwrócili wzrok. – Do ciebie Julek zadzwonimy, jak będziemy cię potrzebować, a teraz wypierdalaj, bo musimy coś omówić.
Diler pospiesznie wstał, podziękował za whisky i wyszedł.
***
- Ale z niego cipa – stwierdził Hans, po wyjściu Juliana.
- Ale cipa, która nam się przyda – odparł Blowhole.
- Każda cipa jest taka sama, Aaron. Zwęszy lepszą ofertę i będzie po nas.
- Nie zwęszy. Lubi kasę, ale bardziej lubi swoje życie.
- Coś w tym jest. – Ponownie pociągnął łyk wina.
- Co ty kurwa u siebie w domu jesteś? – zapytał.
- Nie. To ty możesz tu sobie łazić, jak cię Pan Bóg stworzył.
- Pierdol się.
Aaron podszedł do szafy, wyjął z niej ubranie i skierował się ku łazience. Po chwili wrócił ubrany w jeden z setki swoich garniturów, równie biały, jak większość z nich. Ruchem ręki nakazał Lyngellowi pójść za sobą. Weszli do windy. Blowhole wcisnął guzik z liczbą 30 i oparł się o złotą poręcz. Spojrzał w lustro znajdujące się w windzie i uznał, że nie wygląda źle, jak na kogoś, kto przed godziną oberwał w ramię. Wyglądał tak samo dumnie jak zawsze. Jedyną irytującą go rzeczą, było drżenie prawej ręki, które nie chciało ustać.
Hans szurał swoimi czarnobiałymi adidasami po czerwonej wykładzinie.
- Po co nam on? – zapytał w końcu Duńczyk.
- Bo ja nie chcę stracić swoich układów, a przynajmniej nie teraz. – Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z nich cygaro.
Zaproponował jedno Hansowi, ale ten pokręcił przecząco głową. Zapalił i kabina po chwili wypełniła się kłębami szarego dymu. Na srebrnej tablicy wyświetlały się kolejne czerwone cyfry. „-10, -9, -8, -7, -6, -5, -4, -3, -2, -1, 0, 1, 2…” i tak aż do trzydziestki. Winda zatrzymała się,  szarpiąc lekko, jak to windy mają w zwyczaju, gdy się zatrzymują.
Wyszli na długi przeszklony korytarz, wyłożony, jak zresztą wszystkie podłogi i ściany w budynku, czerwoną wykładziną. Z białego sufitu zwisały majestatycznie kryształowe żyrandole, rzucając migotliwe, przywodzące na myśl tęczę, światło na korytarz. Dźwięk kroków dwójki mężczyzn z pewnością odbijałby się echem, gdyby nie miękka wykładzina. Mijali liczne drzwi, białe, czarne i ciemnobrązowe, mahoniowe i metalowe, stare i nowe. Wszystkie łączyło jedno – wymalowane na środku cyfry.
Wydawać by się mogło, że idą tak przez kilka godzin, choć w rzeczywistości minęło zaledwie parę minut. Zatrzymali się przed mahoniowymi drzwiami, w ciemnobrązowym kolorze, z białą liczbą 66. Blowhole poprawił swój nieskazitelnie biały garnitur, na chwilę odsłaniając Uzi. Hans zrobił to samo, ze swoim czarnym garniturem, do którego swoją drogą adidasy nijak nie pasowały. I on za pasem miał zatkniętą broń. „Na wypadek, gdyby coś się spierdoliło” – oznajmił Aaron, kiedy wyjmował broń i podawał ją Hansowi w swoim salonie.
- Nie odzywaj się, chyba, że ktoś się ciebie o coś spyta. – Spojrzał w piwne oczy Hansa. – Nie martw się, sprzątniemy go, ale na razie jest nam potrzebny.
Duńczyk skinął posłusznie głową i pchnął mahoniowe drzwi.



C.D.N.
I jak?
Jakoś się chłopaki jednak dogadali, nie?
Jak sądzicie, w jaki sposób wysłużą się Julkiem? :P
Podobała się ogólnie notka? xD


ML

piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 3: Nie Wybrzydzaj

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 3: Nie Wybrzydzaj


Kowalski pochylał się nad krwawiącą nogą Mike’a, by ocenić jak poważna jest rana. Młodzik przeklinał siedzącego za kierownicą Rico, przy każdym wyboju na drodze. Kowalski wydzierał się na Parkera, każąc mu podawać sobie rozmaite przedmioty i denerwował się, ilekroć zabójca nie miał pojęcia, o co chodzi.
- Kurwa, Rico, pojebie, jedź jak człowiek! – wydarł się Szeregowy, kiedy auto podskoczyło po raz setny.
- A czy ja ci wyglądam na jebanego cudotwórcę?! – skontrował kierowca.
- Obaj zamknijcie mordy! – rozkazał lider. – Nie jedź do bazy.
- A gdzie? Do bazy CIA?! – odrzekł poirytowany Rico.
- Nie kurwa, tylko do willi tego pedała. Zrobimy mu z dupy jesień średniowiecza.
Odezwał się milczący do tej pory Kowalski.
- A czy to nie może zaczekać?
- A czy tobie się do chuja pana wydaje, że te skurwiele będą tam czekać, aż ich rozjebiemy?! – Wydarł się Skipper.
- Przypominam, że ja tu leżę, z przestrzeloną nogą, a wy tu kurwa debatujecie o tym, czy będą na nas czekać! – oznajmił Mike. – Pewnie, że tam kurwa jedziemy!
To definitywnie kończyło całą dyskusję. Rico zamknął się i zaczął szukać czegoś w schowku. Po chwili wyjął płytę z soundtrackiem jakiegoś filmu i ją puścił. W aucie nie było słychać żadnych dźwięków, poza kolejnymi wersami piosenki, głośnymi przekleństwami Michaela oraz hukiem, wywoływanym przez latające po podłodze przedmioty, takie jak noże czy puste magazynki. Kowalski i Drake oparli Szeregowego o jedną ścianę furgonetki i sami opadli na drugą.
Strateg zaczął czegoś szukać w ciasnej kieszeni wytartych jeansów i po chwili wydobył z niej paczkę papierosów i metalową zapalniczkę. Wyjął jednego, po czym zaproponował po jednym Mike’owi i Parkerowi. Obaj przyjęli dar z wdzięcznością. Przez chwilę siedzieli w ciszy, ale kiedy w nogę naukowca uderzył walający się na podłodze młotek, wrzasnął:
- Który pedał to kurwa sprzątał, że jest tu taki pierdolnik?!
Rico w odpowiedzi uniósł prawą rękę ku górze.
- Chuj ci w dupę Rico, naprawdę, chuj ci w dupę.
Wypuścił z płuc chmurę szarego dymu i już się nie odzywał. Reszta podróży minęła już spokojnie, jeśli nie liczyć próby śpiewania Skippera, przy jednej z piosenek. Pozostali najemnicy skutecznie wybili mu z głowy ten pomysł.
Samochód zatrzymał się z piskiem opon przed czarną metalową bramą na żwirowej dróżce. Skipper i Rico wysiedli z pojazdu, trzaskając drzwiami. Parker i Kowalski podnieśli się z miejsc, wzięli po jednym pistolecie i Uzi, po czym otworzyli tylne drzwi furgonetki.
- A ja to co? – spytał Szeregowy.
- No kurwa… Jak chcesz cokolwiek zrobić, skoro nawet nie możesz chodzić? – odpowiedział pytaniem na pytanie geniusz.
- W zasadzie…
- W zasadzie to nie masz jak – uciął prędko. – Masz tu kałacha i pilnuj, żeby nam nie zajebali wozu.
Po tych słowach skierował się ku rezydencji dilera. Lider i Rico właśnie kończyli przechodzić przez mur. Ten drugi przykucnął na szczycie i podał rękę strategowi. Po chwili cała czwórka znalazł się na żwirowym placyku przed wielką willą Juliana. Stało na nim około dwudziestu aut, w większości sportowych, ale kilka z nich były terenówkami. Rico przykucnął pod największą z nich i zrobił przy pomocy noża dziurę, przez którą ulatywało powietrze. Zadowolony z efektów swojej pracy, oddalił się ku drzwiom wejściowym olbrzymiego domu. Nacisnął na klamkę, która okazał się zamknięta.
 - Po kiego chuja robił przeszklone drzwi? – spytał niby sam siebie, po czym strzelił parę razy w szybę, która od razu pękła. Jej drobne kawałki poleciały we wszystkich kierunkach przypominając kryształki lodu, skrzące się w słońcu.
Najemnicy weszli do środka. Na końcu korytarza stał niski Latynos, z którym rozprawił się Rico, jednym wprawnym ruchem podcinając mu gardło. Chłopak osunął się po ścianie na ziemię, obryzgując wszystko swoją krwią. Skipper przekroczył nad drgającym ciałem i skierował się ku wielkim mahoniowym drzwiom po prawej. Kopnął je z całej siły i otwarły się, ukazując wnętrze ciemnego pokoju. Dokładnie naprzeciwko drzwi stało ciemne biurko zawalone papierami, spośród których wystawał czarny monitor wyłączonego komputera. Równie czarne krzesło stało pod ścianą. Okna zostały zasłonięte brązowymi żaluzjami. Na lewo stało łóżko małżeńskie z baldachimem w kolorze złota i takiej samej pościeli, pod którą dało się dostrzec ruch i spod której dochodziły okrzyki dzikiej wręcz rozkoszy.
Kowalski podszedł do łóżka i bez ogródek odrzucił kołdrę na bok, odsłaniając gołą kobietę o bardzo jasnej kremowej skórze i równie nagiego mężczyznę, który był niemal tak czarny jak noc. Dziewczyna podciągnęła kołdrę pod samą szyję, okraszoną ciemnobrązowymi, prostymi włosami.
Łysiejący mężczyzna z braku lepszej opcji zakrył przyrodzenie prześcieradłem zerwanym pospiesznie z materaca. Prawą ręką wymacał na stoliku nocnym okulary i szybko nałożył je, by jego szarozielone oczy mogły dokładniej widzieć
 - Co wy tu… - zaczął, ale przerwał mu Skipper.
- A co gruby pojebie, powinniśmy już nie żyć, nie?!
- Ja nic nie zrobiłem, przysięgam!
- Nie rób ze mnie idioty. Przecież wszyscy wiemy, że Julian nie umie obsługiwać komputerów i od tego ma ciebie.
Odpowiedziało mu milczenie.
- No więc widzisz.
Czterech najemników wycelowało broń w Maurice’a i pociągnęło za spusty. Kule przedziurawiły ciało, pościel i ścianę za łóżkiem. Czerwone plamki ozdobiły złocisty baldachim i pościel, ścianę oraz wystraszoną dziewczynę. Posoka spływała po sztywnej ręce kapiąc na podłogę. Po krótkiej chwili powstała spora kałuża. W powietrzu unosiły się pierze z poduszki. Skipper wyjął z kieszeni kilkaset dolarów i położył je na zaśmieconym biurku, po czym zwrócił się do dziewczyny.
- Za fatygę. A teraz proponuję ci stąd zmykać.
Skinęła głową i wstała z łóżka. Podeszła do kaloryfera, na którym wisiały jej ubrania – obcisłe jeansy i ciemny top na ramiączkach. Na chwilę odsłoniła niechcący swoje wdzięki przykuwając wzrok trójki najemników. Skipper uderzył w tył głowy rozwartą dłonią każdego z nich i powiedział:
- Zero kultury kurwa, jakbyście nigdy gołej baby nie widzieli. – Odwrócił głowę w stronę dziewczyny, okazyjnie próbując złapać wzrokiem jej piersi. – Przepraszam za kolegów, ale po prostu debile się nie potrafią zachować.
- Się kurwa odezwał… - mruknął Kowalski pod nosem.
- Zamknij mordę Kowalski. Idziemy stąd.
Ku wielkiemu rozczarowaniu reszty, Skipper nie zamierzał przebywać w willi dłużej, niż to było konieczne, więc pospiesznie opuścił pokój, a pozostali najemnica chcąc, nie chcąc, musieli podążyć za nim. Przeszli prędko przez dziwnie opustoszały korytarz prowadzący do wyjścia i dopiero na zewnątrz zorientowali się, że nie ma z nimi stratega. Dołączył do nich po chwili, biegnąc i trzymając w ręce skrawek papieru.
- Co ci tak długo to zajęło?
- Spytałem się tylko o numer i imię – bąknął w odpowiedzi, udając skruchę.
- A jak ma na imię ta twoja szlachetna niewiasta?
- Doris.
- Kurwa, jeszcze lepsze imię niż… sam nie wiem. – dowódca prychnął. – Dobra zwijamy się.
Pozostali skinęli głowami i skierowali się, ku opancerzonej furgonetce. Rico i Kowalski nie mogli się powstrzymać i zmarnowali po magazynku na niszczenia aut dilera. Przeszli z powrotem na drugą stronę muru i wsiedli do auta.
- Dłużej się kurwa nie dało? – spytał Mike.
- Zamknij się Mike – warknął strateg.
Po chwili jechali ulicami Nowego Jorku ku swojej bazie na obrzeżach.


C.D.N.


Dzisiaj haniebnie krótka notka, ale cóż poradzić? :P
Jak tam wam się podobało? [Tak, zgon musiał być xD]
Co sądzicie o Doris? Były o nią ostatnio pytania i macie xd

Zdrawiam, ML

czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 2: Nóż W Plecy I Bełt Pod Żebro

O Jezu, to już prawie miesiąc? O_o Fuck, a dopiero wakacje się zaczęły… Meh…
No nic, po tej jakże długiej przerwie wracamy z nowiuteńką notką :P



Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 2: Nóż W Plecy I Bełt Pod Żebro




Kowalski i Parker skradali się powoli w kierunku panelu sterowania prądem. Szli długim tunelem, który zdawał się nie mieć końca. Był oświetlane przez blade światło jarzeniówek, zwisających smętnie na kablach z sufitu. Cienie obu mężczyzn padały na betonową posadzkę, wydłużając się przy tym nienaturalnie. Po kilku minutach parcia naprzód, znaleźli się obok ciężkich, metalowych drzwi. Strateg do lewej ręki wziął nóż, a do prawej Uzi i spojrzał na Drake’a, po czym ten skinął głową. Naukowiec nacisnął klamkę, a następnie szerzej otworzył drzwi. Zgodnie z przewidywaniami zabójcy, przy drzwiach, zaraz po lewej, stał pierwszy strażnik, którego Kowalski zabił, wbijając mu nóż w gardło. Chińczyk zaczął osuwać się na ziemię, zostawiając na ścianie z tyłu masę krwi, ściekającej w dół bez pośpiechu. W tym samym czasie komandos zastrzelił drugiego przeciwnika, trafiając prosto w głowę. Rozbryzg splamił cały panel, ale Najemnicy się tym nie przejęli. Zrzucili ciało na ziemię i Strateg zaczął lustrować aparaturę, z niezliczoną ilością przycisków. Parker zapytał naiwnie:
- Da się to zrobić?
- Wszystko da się zrobić – odparł naukowiec, tonem wszechwiedzącej osoby. – Pilnuj drzwi.
Drake z braku lepszego pomysłu podszedł do drzwi ze swoim AK w ręku i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu ewentualnych wrogów. Jednak nie dostrzegł nic, poza huśtającymi się nienaturalnie żarówkami i betonowymi, solidnymi ścianami. Po niezbyt długiej chwili, wszystkie światła zgasły. Uszu zabójcy doszło głębokie westchnienie ulgi.
- Czyli jednak się denerwowałeś – rzucił drwiąco Parker.
- Mniej od ciebie – zripostował naukowiec.
Po tych słowach, do rąk wziął karabin i zajął miejsce obok Parkera.
 - Co masz na myśli, mówiąc „Mniej od ciebie”? – zapytał nagle Drake.
- A jak ci się wydaje?
- No, na pewno nie miał być to komplement.
- Tego, to domyśliłaby się umysłowo upośledzona małpa.
- O ty… -zaczął zabójca, ale dźwięk wystrzałów mu przerwał. Na odchodnym rzucił jeszcze – Kiedyś sobie pogadamy.
- Oczywiście – odrzekł strateg, strzelając „z biodra”, w kierunku nadbiegających wrogów. – No co tak stoisz jak ta dziwka w Wigilię?! Strzelaj kurwa!
Drake szybko dołączył do Kowalskiego. Jak było do przewidzenia, ich amunicji ubywało wręcz nieproporcjonalnie do ilości wrogów. Tych bowiem z każdą chwilą było coraz więcej. Komandos postanowił wytoczyć ciężką artylerię. Odczepił granat, przytroczony do pasa i rzucił nim w kierunku wrogów. Na betonowych ścianach, podłodze i suficie dało się dostrzec znaczne pęknięcia. Wrogowie zaczęli się cofać, w chwili, gdy strop zaczął się zawalać. Jeden z dwóch korytarzy został odcięty i choć była to marna pociecha, to ludzie Blowhole’a przybywali tylko z jednej strony. Jednak po paru momentach deficyt amunicji zaczął dawać się naszym bohaterom we znaki i byli zmuszeni wycofać się do pokoju ze sterowaniem prądem. Przygotowali się na serię strzałów, która miała ich zabić, ale zamiast tego usłyszeli głos jednego z Chińczyków, mówiącego łamanym angielskim.
- Wy się poddać, a my was nie zabić!
- Ssij druta Chinolu! – krzyknął Kowalski.
- Ty gnojku! Dobra, Blowhole chce ich żywych, strzelajcie po nogach.
Najemnicy popatrzyli po sobie z pewnym przerażeniem i skinęli głowami, kiedy zrozumieli, że i tak nie mają amunicji.
- Poddajemy się! – krzyknęli obaj zgodnie.
***
Kowalski leżał pod ścianą wygięty w nienaturalny łuk, bowiem jego ręce były związane, zresztą tak samo jak Parkera, ale ten drugi miał o tyle lepiej, że został oparty o ścianę. Trwali w bezruchu, dopóki do pokoju nie weszła trójka ludzi. Jednym z nich był dowódca, który ich pojmał, a dwaj pozostali zapewne byli jego podwładnymi.
- Podnieść ich – zakomenderował.
Podkomendni brutalnie podnieśli jeńców i posadzili ich na klęczkach przed dowódcą.
- Wyjść.
Mężczyźni posłusznie opuścili pomieszczenie i zamknęli drzwi. Strateg dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się więzieniu. Było to coś na kształt kotłowni – wszędzie biegły rury, podłoga była wykonana z kraty, pod którą płynęła parująca woda. Zdecydowanie kotłownia. Albo ściek.
- Pewnie wy zastanawiać się, po co ja was tu trzymać.
- To akurat nic trudnego. Masz nas sprzątnąć – wypalił Parker, ku zdziwieniu oprawcy, poprawnie.
- No cóż, to myślę, że nie ma sensu tego niepotrzebnie przedłużać. Tylko parę pytań.
- A jakich to? – spytał Drake, widząc, że podczas rewizji, Chińczycy nie znaleźli noża Kowalskiego, który ten właśnie wyciągnął z buta.
- Po co wy tu przyjść?
- A weź tu się naucz mówić po angielsku – wtrącił się naukowiec.
Poirytowany dowódca uderzył naukowca w twarz.
- To była tylko przyjacielska rada – dodał Parker i tym razem, to on dostał.
Naukowiec korzystając z nieuwagi oprawcy, przeciął linkę, krępującą jego ręce i wstał, po czym popukał mężczyznę w ramię. Gdy ten tylko się odwrócił wbił mu ostrze w oko. Upadł martwy na ziemię, tworząc krwawą plamę, pod swoją głową. Komandos wyjął nóż, którym wyswobodził Drake’a, a ten przeszukał martwego Chińczyka i ku swej radości znalazł pistolet oraz tłumik. Zrzucili ciało do ziejącej dziury w podłodze, prowadzącej prosto do kanału. Patrzyli jeszcze przez chwilę, jak ciało ich niedoszłego zabójcy unosi się i zanurza w wodzie, po to, by po chwili zniknąć. Podeszli do okrągłych drzwi z metalu, pordzewiałych w paru miejscach, nacisnęli klamkę i pchnęli je bez ostrzeżenia do przodu Kowalski poderżnął gardło bliższemu ze strażników, a Parker przestrzelił drugiemu głowę, której zawartość znalazła się na pobliskiej ścianie.
- Zbankrutują na malowaniu – mruknął niby to do siebie naukowiec, wycierając broń z krwi.
Z dwoma ciałami zrobili to samo co z poprzednim, uprzednio zabierając poległym broń. Ku wielkiemu zawodowi ze strony Kowalskiego, żaden z ludzi Chińczyka nie miał karabinu snajperskiego. Najemnicy skierowali się w stronę hali, która była centrum całego ośrodka, oraz obok której swoją siedzibę miał Aaron, a teraz pewnie i Hans. Gdy powoli zbliżali się do wejścia do hali, mogli zajrzeć, co się aktualnie w niej działo, przez niewielkie okienko. Ludzie Blowhole’a właśnie sprzątali odłamki betonu, które odleciały od ścian, oraz zabitych i porozsypywaną broń.
- Widzę, że chłopaki zrobili im z dupy jesień średniowiecza – zadrwił Kowalski.
- Niezaprzeczalnie niezły ubaw mieli. W każdym razie, większy niż my… - podsumował Drake.
Strateg na chwilę przystanął i podszedł do pobliskich drzwi, z napisem „Ładunki wybuchowe – osoby bez uprawnień – PASZOŁ WON!!!”. Pchnął je bez namysłu i wszedł do środka.
- Ile zajmie nam droga do hali? – spytał, pochylając się nad czymś.
- Z pięć minut, jeśli będziemy utrzymywać tempo – odparł zabójca.
Dało się usłyszeć piknięcie, jakie wydają z siebie uzbrajane bomby.
- To nie traćmy czasu, bo za pięć i pół minuty to cholerstwo wybuchnie – oznajmił strateg.
Ten jeden raz Parker postanowił się nie kłócić i posłusznie wykonać polecenie. Po około pięciu minutach dotarli do wejścia hali.
- Kowalski – zaczął zdyszany Drake – a ty jesteś pewien, że… - W tym momencie doszło do wybuchu bomby, którą przyszykował naukowiec. – Nic nie mówiłem…
***
Skipper, Rico i Mike siedzieli w salonie Blowhole’a ze związanymi rękoma, oparci o ścianę. Dowódca, którego ogłuszył kolbą karabinu jeden z przeciwników, ciągle się nie obudził. Wtem do pomieszczenia wszedł Aaron, w całej swej okazałości. Na sobie miał jeden ze swoich łudząco podobnych, białych garniturów, spod którego wystawał jedynie kołnierz czarnej koszuli. Spodnie były tego samego koloru co garnitur, a buty czarne. O dziwo, te ostatnie nie pasowały do reszty ubioru, gdyż były obuwiem sportowym z Nike. Gospodarz podszedł do więźniów i swój wzrok skierował na najmłodszego z nich. Gdy dostrzegł jego drżącą nogę, z której pomimo prowizorycznego opatrunku sączyła się na wykładzinę krew, zapytał:
- Który cię opatrywał?
Szeregowy, nieco zdziwiony tym pytaniem, tylko wskazał głową chłopaka przy wejściu.
- Dziękuję – rzekł Aaron, po czym wyjął zza pasa rewolwer Nagatz i strzelił Chińczykowi prosto w głowę. Upadł twarzą w ziemię, brudząc ją swoją krwią. Blowhole nie odwracając wzroku od jeńców powiedział:
- Zabierzcie to stąd.
Dwóch pobliskich strażników, którzy wcześniej stali obok białej kanapy, złapało ręce i pociągnęło trupa po podłodze do innego pokoju. Michael dopiero teraz rzucił okiem na pomieszczenie, w którym przebywał. On i jego towarzysze zostali posadzeni w najniższym punkcie pokoju. Miał on około pięćdziesięciu metrów kwadratowych i był naprawdę dobrze wyposażony. Czerwona wykładzina – którą wyłożono całą podłogę – była niezwykle miękka i miła w dotyka. „Pewnie zajebiście droga” – przemknęło przez myśl Mike’owi. Jakiś metr od nich, podłoga się podnosiła, o jakieś dziesięć centymetrów. Na ścianie, o którą ich oparto – a w zasadzie, to na wszystkich ścianach – była ta sama wykładzina, co na podłodze. Można było odnieść wrażenie, że cały pokój został zaprojektowany tak, aby nikt nie zrobił sobie krzywdy – no po prostu wszystko puchowe. Pod przeciwległą ścianą stała długa szafa, zapełniona całkowicie książkami, starannie poukładanymi chronologicznie. Mebel wykonano z ciemnego drewna, nieco kontrastującego z kolorem ściany za nim. Po lewej ujrzał swoiste wcięcie do środka w ścianie, jeśli można tak to nazwać. Gdyby nie ten kawałek, pokój byłby idealnie prostokątny. Na wcięciu wisiała plazma, po której obu stronach stały wysokie wieże stereo, z tego co zobaczył Szeregowy – od Sony. Pod telewizorem ustawiono małą półkę, na której Blowhole najwyraźniej trzymał filmy i płyty – tego można było się domyślić po wielkości pudełek. Szafka dla odmiany była jasna. Z dwa metry od kina domowego stała nieskazitelnie biała kanapa, mająca około trzech metrów długości. Zaraz za meblem, znajdował się barek, wykonany z ciemnego drewna pod i nad złoceniami oraz ze szlifowanego, białego marmuru na górze i na samym dole. Na ścianie obok baru wisiało wiele trofeów – od głowy dzika, po głowę lwa. Idealnie na środku zawieszono gablotę, w środku której były liczne narzędzia mordu – noże rzeźnickie, wojskowe, kuchenne, siekiery, katany, piły, strzykawki, skalpele, młotki. I każde zdradzało ślady niedawnego użytkowania, w postaci zaschłej już krwi. 
Dalszą obserwację przerwał mu Skipper, który w międzyczasie zdołał się obudzić. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było spojrzenie na swoją koszulkę, która napawała go niezwykłą dumą. Z miejsca wydarł się na cały głos:
- O wy kutafilce cholerne! Ja wam kurna dam, mi koszulkę dziurawić!
Przykuło to uwagę Blowhole’a, który od razu skierował się w kierunku Skippera. Kiedy stanął przed dowódcą i zaczął lustrować go wzrokiem, ten zamilkł i odwzajemnił gest. Po chwili obaj zrobili minę, jakby co najmniej zobaczyli ducha. Aaron opadł na kanapę, przetarł twarz dłonią i westchnął.
- No to już kurwa realna przesada – mruknął.
- Nie pierdol – odparł lider.
- Ustalmy coś. Wy się znacie? – spytał Rico.
- Taaaa, coś w ten deseń – odrzekł gospodarz.
- Ale wy nie musicie znać szczegółów, tej znajomości. Prawda, Francis? – Skipper położył silny nacisk na ostatnie słowo i wypowiedział je z niekrytą satysfakcją.
- Wal się. Dobra, na razie pomińmy tę opowieść, później powspominamy – zaczął Blowhole. – Pewnie jesteście ciekawi, jakim cudem was nakryliśmy.
- Jak chuj… - wypalił Szeregowy.
- Cieszy mnie ta wieść. Julian! – Na dźwięk tego imieniu, po ciele każdego z komandosów przeszedł dreszcz i po chwili ich obawy się potwierdziły. Przez potężne drewniane drzwi wszedł Julian wraz z Hansem.
- Wydymałeś nas?! – wrzasnął Skipper. – Ty pojebie!
- Ja wolę określenie „biznesmen” – odparł bezwiednie diler, poprawiając swoją hawajską koszulę.
- A idź w chuj, kozojebco! Kiedy już trafisz do piekła, Lucyfer zafunduje ci jebanie, o jakim ci się kurwa nie śniło w najbardziej jebniętych snach, kurwa twoja mać!
- Słuchaj Skipper, przyjaźń z wami przestała mi się na dłuższą metę opłacać, gdy młody przestał u mnie kupować narkotyki. To tylko interesy, nie bierzcie tego do siebie.
- A jak my mamy tego kurwa nie brać do siebie, co?! Może powiesz nam to, jak już nam wpakują kulkę, co?!
- Dobrze, że o tym Skipperku wspomniałeś – ożywił się Hans.
- A, no tak, zapomniałem o tobie. Nadal lubisz młodych chłopców, czy może w końcu znormalniałeś?
- O ty… - zaczął Duńczyk, ale przerwał mu dźwięk wybuchu.
- Idź to sprawdzić – rozkazał Aaron.
Hans pokiwał głową i posłusznie pobiegł sprawdzić, o co chodzi. Julian w międzyczasie podszedł do barku, szukając czegoś. Blowhole nabił rewolwer i wycelował w głowę dowódcy.
- Cóż, myślałem, że będzie to ciekawsze… - mruknął do siebie. – Raz, dwa…
Odliczanie przerwał mu dźwięk otwieranych – a właściwie, to wyważanych drzwi. W progu pojawili się Parker i Kowalski, dzierżący karabiny.
- Niespodzianka kurwa! – krzyknął Drake, z niemalże maniakalnym uśmiechem na twarzy i zaczął strzelać w klatkę piersiową Aarona, który stracił równowagę i przeleciał na drugą stronę barku, przy okazji obalając Juliana i stojące na blacie trunki. Najemnicy podbiegli do skrępowanych towarzyszy i zaczęli rozcinać im więzy.
- Wyglądacie jak gówno – rzucił Kowalski.
- Wzajemnie.
Nagle nad tuż nad głową stratega, w ścianę wbiła się kula. Wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego padł strzał. Stał tam Blowhole, z nieco zmierzwionymi włosami, zniszczonym ubraniem, ale pewnie trzymał broń i celował w swoich wrogów.
- Wy chyba kurwa nie myśleliście, że ja jestem taki gruby, co? – mówiąc to, pokazał im kamizelkę kuloodporną, schowaną pod koszulą. – A ty się gogusiu na coś przydaj i podaj mi obrzyna.
Najemnicy postanowili nie ryzykować i pobiegli w stronę wyjścia. Aaron pożegnał ich jeszcze dwoma strzałami z obrzyna w ich kierunku, jednak żaden nie trafił. Parker i Kowalski podtrzymywali Mike’a i dyktowali tempo oraz kierunek. Na ich szczęście, wszyscy strażnicy pobiegli w kierunku wybuchu, by sprawdzić, co się stało, toteż nikt nie stał im na drodze. Echo ich kroków i ich ciężki, nierówny oddech odbijały się wśród podziemnych tuneli. Ku ich uciesze, Drake dokładnie pamiętał drogę i do hangaru dotarli w miarę bezproblemowo. Kowalski poczuł, że musi poniszczyć nieco auta Blowhole’a, zanim stąd odjadą, więc ostatni magazynek spożytkował właśnie na nie. Najemnicy wsiedli do furgonetki i bez zbędnych ceregieli, odjechali z powrotem w kierunku bazy.



C.D.N.


Taaa, wiem, że długość nie powala… Ale były trupy, przekleństwa, wybuchy i jeszcze raz trupy, które tak uwielbiacie xD Mam nadzieję, że choć to było okej xd
Spodziewaliście się zdrady Julka? :3
Kaboomowania?
Jak myślicie, co będzie potem? [A będzie jeszcze sporo xD]
I opinie o notce, as always, damn it!

I jeszcze sory za taki długi odstęp czasowy, między tą notką, a poprzednią xd