poniedziałek, 21 kwietnia 2014

REAKTYWEJSZON [PROLOG]

 Cóż mogę rzec? Jak reaktywowałem tamtego bloga, to wypadałoby i tego xD
Doszedłem do wniosku, że poprzednia historia wyszłą taka deczko gówniana i chaotyczna, toteż znowu zaczynamy od nowa xD Jej! xD

PAN POZNA PANA
PROLOG

Tom Willson przekroczył niepewnie próg knajpy, do której go skierowano. Był to jeden z tych przydrożnych barów znajdujących się pośrodku niczego, gdzie na filmach przesiadywały gangi motocyklowe. Na środku stał nieodzowny w takim miejscu stół do bilardu, pod pokrytym siecią pęknięć sufitem kręcił się smętnie wiatrak, który wydawał się wisieć na kilku zaledwie kablach. Nikłe światło rzucane przez pojedyncze pozostałe w całości jarzeniówki nie wystarczało, by oświetlić całe pomieszczenie, które pozbawione okien, niknęło w mroku i sprawiało wrażenie większego, niż w rzeczywistości. Przy kilku okrągłych stolikach siedzieli nieliczni goście – kilku brodaczy w skórze, zapewne właściciele zaparkowanych przed knajpą motocykli, a także grupka facetów z długimi włosami, ubranych w czarne t-shirty z jakimiś niezrozumiałymi napisami, bojówki i glany, kłócąca się z sobą o coś, zapewne po paru głębszych.
W kilkunastu miejscach z podłogi wystrzeliwały solidne drewniane belki, mające pewnie służyć za podporę rozpadającego się sklepienia. Tom wolał nie zastanawiać się, jak długo by wytrzymały, gdyby budynek nagle zaczął się walić. A przynajmniej, dopóki sam znajdował się w środku.
W powietrzu unosił się dławiący zapach dymu, który zasnuwał całe pomieszczenie szczelnym całunem, który przy wejściu uderzał w płuca z niezwykłą siłą, spotęgowaną dodatkowo rześkim powietrzem na dworze.
Bar wyglądał niemalże równie stereotypowo – drewniany blat, z tyłu ustawione butelki z wszystkimi możliwymi alkoholami, a nad tym wszystkim wypchany łeb jelenia powieszony na ścianie. Mężczyzna, który aktualnie za nim stał, był przysadzisty, wyraźnie już podsiwiały, a po łysinie na samym czubku głowy dało się zrozumieć, że najlepsze lata miał zdecydowanie za sobą.
Tom wyjął z kieszeni długiego płaszcza trzy zmięte banknoty studolarowe, które otrzymał od kontaktu szefa. Miały mu załatwić swobodne dojście do człowieka w pewnych kręgach obrośniętego legendą. Nie wymawiano jego nazwiska na głos; ale nie przez strach, a przez zwykłą ostrożność. Federalni od długiego czasu próbowali go namierzyć, jak dotąd nieskutecznie. Głównie przez wzgląd na to, że w rozmowach handlowych, lub jakichkolwiek innych, zawsze podawał inne nazwisko, co wprowadzało fedziów w błąd za każdym razem. Do tego był człowiekiem niezwykle słownym. Co sprawiało, że umowy z nim były tyleż pewne, co w pewnym stopniu ryzykowne. Pewien boss kartelu narkotykowego, który uważał, że może absolutnie wszystko, postanowił skorzystać z szerokiej palety usług owego człowieka, zaś ten zgodził się na wszystko, z zastrzeżeniem, że jeśli boss nie wpłaci pieniędzy na czas, to przeżyje dokładnie trzy dni i ani sekundy dłużej. Wzmiankowany  boss niespecjalnie się tym przejął i nie zapłacił. Trzy dni późnej znaleziono go w jego willi z kolumbijskim krawatem. Wszystkie okna zamknięte, brak śladów włamania, brak śladów walki. Nikt potem nie próbował oszukiwać.
Barman podniósł pieniądze i popatrzył na nie pod światło, a następnie, najwyraźniej zadowolony w wyniku oględzin, powiedział:
- Jest na zapleczu.
Tom skinął głową i skierował się w kierunku wskazanym przez siwego mężczyznę. Pchnął cienkie drzwi, zrobione chyba naprędce ze sklejki i pociągnięte ciemną farbą dla niepoznaki, i znalazł się w pomieszczeniu, w którym były cztery drzwi, a także jeden prawie dwumetrowy facet ubrany w skórę, łysy i napakowany jakby zawodowo zajmował się kulturystyką, z mętnym nieco spojrzeniem szarych oczu, a także tatuażem, który kończył się na karku, najpewniej przedstawiającym węża. Albo tasiemca. Siedział w wielkim fotelu oprawionym drogą, czarną skórą czytając gazetę, a w przerwach pijąc piwo, jak można było wywnioskować z kilku leżących obok puszek.
- Ty do szefa? – zapytał niskim, gardłowym głosem, jakby nieco zachrypniętym.
Tom skinął głową.
- Idź na lewo – polecił, po czym ponownie zatopił się w lekturze.
Willson posłusznie wybrał drzwi znajdujące się bliżej łysego mężczyzny. Te były solidne i bogato pokryte cudnymi płaskorzeźbami, ciężkie, z dobrze naoliwionymi zawiasami. Pokój za nimi nie był duży, ale diametralnie różnił się od surowego wnętrza baru. Podłogę zaściełał drogi dywan, na którym zostały dokładnie przedstawione sceny z Biblii, ściany były wykonane z ciemnego drewna, zapewne cholernie drogiego, które nie dawno musiało być woskowane, patrząc na to, w jaki sposób błyszczało nawet w przytłumionym świetle rzucanym przez dwie lampy stojące przy wejściu. W centrum znajdowało się wielkie biurko, także z ciemnego drewna, także zdobione płaskorzeźbami, także przyjemnie cieszące oko miłym połyskiem. Panował na nim pewien nieład; w jednym rogu stała mała lampka, która aktualnie była zgaszona, na środku walały się różne papiery, liczne długopisy i ołówki, rachunki, papierki po zjedzonych batonach, talerze z niedojedzonym jedzeniem, a także kilka pustych szklanek. Z tyłu, za biurkiem, pod samą ścianą, stała szklana komoda, w której można było dostrzec rozmaite błyskotki, pewnie całkiem sporo warte – od pierścieni, aż po naszyjniki wszelkiej maści. Obok stał sporych rozmiarów barek, aktualnie w połowie uchylony, a w środku można było dostrzec cholernie drogą zawartość.
Poza Tomem, w pomieszczeniu znajdowali się jeszcze dwaj mężczyźni. Pierwszy z nich, zdecydowanie młodszy, na oko koło dwudziestki, stał przy barku, trzymając w lewej dłoni szklankę, a w drugiej butelkę szkockiej. Miał na sobie bojówki i glany, tak samo, jak ci kolesie w barze, z tym, że on nosił jeszcze skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami. Miał długie, sięgające łopatek blond włosy i cień jednodniowego zarostu na miłej, okrągłej twarzy. Jego błękitne oczy patrzyły na Toma z pewnym zainteresowaniem. Pełne usta były rozciągnięte w swego rodzaju półuśmieszku, który się w cale Willsonowi nie spodobał.
Drugi z nich diametralnie różnił się od pierwszego. Siedział na sporych rozmiarów fotelu oprawionym czarną skórą, który stał za biurkiem, normalna pozycja dla kogoś, kto jest szefem. Może wyłączając to, że nogi, ubrane w białe adidasy, trzymał na biurku. Ogólnie rzecz biorąc, nie sprawiał wrażenia biznesmena, a raczej… Tomowi nie przychodziło do głowy jakieś konkretne określenie. Ubrany we wzmiankowane adidasy, wytarte jeansy, a także luźny t-shirt Cannibal Corpse  przywodził na myśl każdego, tylko nie człowieka, który zna się na robieniu pieniędzy. Całości dopełniała krótka broda, otaczająca jedynie wąskie usta, i długie, kruczoczarne włosy, spięte aktualnie w kucyk. Kolejnym ciekawym faktem było to, iż tęczówki jego oczu różniły się kolorami – lewa była ciemnobrązowa, niemalże czarna, a druga jasnobłękitna. Owe różnokolorowe oczy lustrowały dokładnie Wilsona, pozornie bez zainteresowania. Przez pociągłą twarz przemknął jakiś dziwny grymas, który jakby miał wyrażać kilka sprzecznych ze sobą emocji.
- Niech pan siada – powiedział w końcu. Głos miał melodyjny i przyjemny. – Will, przydaj się na coś i polej panu.
Chłopak w skórze wzruszył ramionami, po czym wyjął kolejną szklankę. Napełniwszy ją, podał ją do rąk Toma.
- Nie przedstawiliśmy się sobie – zaczął po chwili milczenia Willson. – Nazywam się…
- Wiem, jak się nazywasz, Tom. Na litość boską! – Wzniósł wzrok ku niebo. – W każdym bądź razie, podczas naszej rozmowy możesz mi mówić Kyle. Samo Kyle naprawdę w zupełności wystarczy.
- Dobrze, Kyle.
- Cieszy mnie twe zrozumienie. – Kyle uśmiechnął się przyjaźnie, zdjął nogi z blatu biurka, po czym nachylił się w kierunku swego rozmówcy, składając ręce w piramidkę. – Jeśli dobrze mi wiadomo, to jesteś tu, by prosić mnie o przysługę w czyimś imieniu.
- Tak – przyznał Tom. – Widzę, że jesteś dobrze poinformowany.
- Trzeba sobie jakoś radzić.
- Przyjdę więc do sedna. – Upił spory łyk whisky. – Świetna – pochwalił. Kyle skinął głową, a Willson kontynuował. – Mój klient chciałby cię poprosić o uprowadzenie pewnego człowieka… możliwie bezboleśnie dla niego, jeśli to oczywiście wykonalne. Cel pojawi się w LA za pięć dni o czternastej trzydzieści siedem, jeśli jego samolot nie będzie miał żadnej obsuwy. Po załatwieniu sprawy, mój klient chciałby, aby cel znalazł się w wyznaczonym przez niego miejscu, gdzie odbędzie się przekazanie. Wykonalne?
- Zależy – powiedział Kyle. Potarł w zamyśleniu podbródek. – Jak delikwent się nazywa i gdzie mielibyśmy go dostarczyć, w jakim czasie?
- Nazywa się Richard Kowalski, jest adwokatem. Jeśli to nie byłby problem, ta knajpa mogłaby się nadać…
- Nie sram tam gdzie jem. Nie ma takiej opcji – orzekł stanowczo.
- W takim razie opuszczona fabryka za miastem.
- Jaki czas dojazdu?
- Maksymalnie cztery godziny.
Kyle opadł na oparcie krzesła i pociągnął łyk szkockiej. Po chwili rozmyślania oznajmił:
- Pięćset kawałków w gotówce. Przekażecie je pojutrze mojemu człowiekowi. Będzie o dziewiętnastej w Bibliotece Centralnej. Rozpoznacie go po tatuażu na karku, takim jak ma Mikey. – Tom uniósł pytająco brew. – Ten przed drzwiami – wyjaśnił ogólnikowo Kyle. – Coś jeszcze?
- Chyba nie. – Willson wzruszył ramionami. – Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. – Wyciągnął przed siebie dłoń, a Kyle uścisnął ją, nieco silniej, niż było to konieczne.
- Również się cieszę – rzekł z czarującym uśmiechem.
Tom wymknął się pospiesznie z baru, starając nie rzucać się w oczy. Gdy znalazł się na parkingu, ucieszyło go czyste powietrze, wdzierające się do płuc, działające orzeźwiająco po zadymionym wnętrzu knajpy. Pod zajazdem wciąż stały motocykle, a także stary, czarny Cadillac, który był w zaskakująco dobrym stanie.
Willson wygrzebał z kieszeni płaszcza kluczyki do swojego Chevroleta Silverado, którego niedawno kupił. W powietrzu dało się wyczuć nadciągającą burzę, choć było już zbyt ciemno, by zobaczyć chmury. Podszedł do drzwi auta, otworzył je płynnym ruchem i wskoczył za kierownicę. Zatrzasnął mocno drzwi i włożył kluczyki do stacyjki. Poczekał chwilę, a następnie odpalił auto. Poczuł się raźniej, słysząc znajomy warkot silnika.

O szyby zaczęły bębnić pierwsze krople deszczu. A mimo to, Tomowi ulżyło, gdy oddalił się od tego baru.

Niom, to tyle, przynajmniej na razie xD

czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział X: Pan Del Tollreore Vol. 1: Nikomu Nieznany Pan Del Tollreore

Rozdział X: Pan Del Tollreore Vol. 1: Nikomu Nieznany Pan Del Tollreore





Od nieudanej próby ataku na bazę Aarona minął ponad miesiąc, miesiąc przepełniony całkowitym barkiem zajęcia i biernością. Ten dzień miał być taki sam jak poprzednie trzydzieści jeden. Skipper i Rico siedzieli na kanapie, oglądając wiadomości oraz popijając tanie amerykańskie piwo z pobliskiego sklepu. Ten drugi okazyjnie czyścił broń, albo ją ostrzył – w zależności od tego, co wpadło mu w ręce. Mike i Parker siedzieli w pokoju najmłodszego członka ekipy, oglądając stare filmy i słuchając muzyki, a Kowalski ciągle wymykał się, żeby spotkać się z dziewczyną, niejaką Doris. Skipperowi od razu się nie spodobała; ale nie w sensie, że byłą brzydka, co to, to nie. Czego, jak czego, ale tego jednego o niej nie mógł powiedzieć. Jednak było w tej kobiecie coś, co go niezwykle niepokoiło. Może to, że robi Kowalskiemu jeszcze większą wodę z mózgu? – pomyślał.
Mimo, że w bazie panował niezwykły bałagan, to nikt nie miał zamiaru zrobić w niej jakiegokolwiek porządku. Dlatego teraz, gdy wraz z Rico siedział na wytartej czarnej kanapie, wyciągając nogi na przeszklonym stoliku i oglądając wiadomości, nie przeszkadzały mu walające się tu i ówdzie puszki po piwie, czy inne tego typu przedmioty o wątpliwym stopniu przydatności.
Wpatrywał się beznamiętnie w migający ekran pięćdziesięciocalowej plazmy od Samsunga, słuchając najnowszych wiadomości. W większość były takie jak zwykle – „Kryzys, kurs waluty, sport…” – i nie przykładał do nich większej wagi, zważywszy na późną godzinę; ale jedna rzecz przykuła jego uwagę i zwiększył głośność telewizora, pilotem, wygrzebanym ze stosu paczek po pizzach. Podniósł się i słuchał uważnie głosu dziennikarza z telewizji.
~ Niestety, plotki o śmierci papieża okazały się prawdą. Według doniesień zmarł na zawał, lub śmiercią naturalną. Watykańskie źródła utrzymują, że gdy kilka dni temu znaleziono go leżącego w swoim łóżku, już nie żył. Więcej informacji po przerwie.
Jakby nie mogli, kurwa, poczekać z tymi jebanymi reklamami – pomyślał sobie Skipper, naciskając guziki pilota. Poszedł do kuchni po kolejne piwo, gdyż okazało się, że jego butelka jest pusta. Rzucił okiem na drzemiącego Rico, któremu po brodzie ciekła ślina, mocząc jego białą koszulkę, przy akompaniamencie donośnego chrapania. Uśmiechnął się  mimowolnie na ten widok. W drodze do kuchni w głowie Skippera zaczęły mnożyć się pytanie, które przerwał dźwięk piosenki „Ave Maria”, która z nieznanych mu powodów okazała się być dzwonkiem jego iPhone’a. „Nieznany numer” – głosił napis na wyświetlaczu. Odebrał i podniósł słuchawkę do ucha i spytał:
- Halo?
~ Czy mam przyjemność rozmawiać ze Skipperem McStrakerem? – zapytał głos w słuchawce. Miał dziwny akcent.
- Zależy, kto pyta? – mruknął w odpowiedzi.
~ Ktoś z dużą ilością pieniędzy, które mogą trafić w jego ręce – odrzekł.
- Więc ma pan tę wątpliwą przyjemność. O jakiej ilości mówimy?
~ To nie jest temat do rozmowy przez telefon, panie McStraker. Jeśli jest pan zainteresowany, niech pan przyjedzie dzisiaj do LA. Gdy tylko wjedzie pan do miasta, niech podąża pan za czerwonym Volkswagenem. To będzie zwyczajny van, ale na włoskich rejestracjach. Kiedy pan go zobaczy, niech pan za nim pojedzie.
- A czy… - Chciał zadać kolejne pytanie, ale rozmówca rozłączył się, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.  – Kurwa…
Podszedł do lodówki i wyjął z niej butelkę piwa, po czym opadł na dębowe krzesło przy równie dębowym stole. Przetarł oczy dłonią, by powieki nie kleiły mu się aż tak bardzo i zaczął przeglądać kontakty w telefonie. Po długim błądzeniu w nadzwyczaj długiej liście trafił na Kowalskiego, zapisanego jako „John A. K.”. Przyłożył słuchawkę do ucha i słuchał sygnałów. Włączyła się poczta głosowa. Spróbował ponownie. Gdy już chciał zarzucić próbę, usłyszał niewyraźny głos Kowalskiego, który starał się mówić jak najciszej.
~ Czy ty, kurwa, nie masz za grosz wstydu, pojebie?! Wiesz, która jest godzina? Trzecia, kurwa, w nocy! Czego chcesz?
- Gdzie jesteś?
~ U Doris. A co?
- Mamy robotę.
~ To weź kogoś innego. Mike’a, Rico, albo i Parkera, a mi daj spokój. Albo nie budź mnie o tak chujowej porze.
- Ty jako jedyny z nas nie jesteś zalany, a musimy dojechać do LA najszybciej jak się da, rozumiesz, czy nie rozumiesz, do chuja?
~ A co ja jestem? Człowieku, myślisz, że będę się teraz zwlekać z łóżka, spod ciepłej kołdry, żeby wieźć cię do jebanego Los Angeles? Zwłaszcza, że obok jest…
- Zamknij się, bo tu chodzi o kupę forsy, a ty wydajesz najwięcej z nas wszystkich. Już nie wspominając o fakcie, że nasze fundusze szybko topnieją.
Kowalski żachnął się.
~ Dobra, terrorysto jebany. Przyjadę po ciebie za jakieś pół godziny. Tylko spróbuj nie być gotowy, to osobiście rozjebię ci łeb cegłą. Ubiorę się w coś i jadę. Tobie radzę to samo.
Po tych słowach rozłączył się.
Skipper usatysfakcjonowany osiągnięciem celu, udał się do swojego pokoju, oznaczonego dumnym napisem „Skipperownia”. W porównaniu do reszty lokum, to pomieszczenie było wręcz czyste, jeśli przymknąć oko na kilka pudełek po pizzy, ułożonych w piramidkę na łóżku. Podszedł do ciemnej mahoniowej szafy i zaczął szukać w niej swojego jedynego garnituru, który miał od lat, a chodził w nim bardzo sporadycznie. Tym bardziej się zdziwił, gdy ujrzał, jak bardzo wyblakł. Pieprzę to, innego nie mam – pomyślał, składając strój w kostkę. Wrzucił go do czarnego plecaka z Rossignola, po czym przeszukał szafę, w poszukiwaniu kamizelki kuloodpornej „na wszelki wypadek” i jakiegoś pistoletu.
Zostało mu jeszcze największe wyzwanie – znalezienie czegoś nie przeżartego przez mole, czy inne, gorsze robactwo, w pokoju stratega, pogrążony w wiecznej ciemności. Dwa razy potknął się o coś, co mogło być pustą butelką po piwie, ale nie musiało, zważywszy na to, że spróbowała uciec przed stopą najemnika. Po trudnej przeprawie przez ciemność dotarł do tego, co naukowiec zwykł nazywać szafą. Tak naprawdę była to tylko sterta ciuchów, rzucona bez ładu i składu na niski stolik. Dowódca kopnął kolorową górę, która przy braku światło była jednak równie bezbarwna, co pozostałe części pokoju. Odszukał coś, co mogło być marynarką i jeansami, po czym wybiegł z pokoju, w miarę możliwości, starając się nie potknąć o ewentualne przeszkody, co mu się nie udawało, przez co pokój wypełnił się siarczystymi przekleństwami z jego ust. Kiedy przechodził przez swoisty salon bazy, wrzucając do plecaka ubranie dla Kowalskiego, z telewizora doszedł go głos ze znajomego filmu.
~ Niech któryś z was, pojebańców, spróbuje drgnąć, a rozpierdzielę wszystkich w drobny mak!
No bez jaj, akurat teraz? – pomyślał, idąc ku garażowi. Po chwili znalazł się w wiecznie chłodnym pomieszczeniu z ich pancerną furgonetką. Wsparł się o nią plecami i poszukał w kieszeni papierosów oraz zapalniczki. Zapalił i poczekał kilka minut, po czym wyszedł kamiennymi schodami na powierzchnię. W oddali dostrzegał nigdy nie gasnące światła Nowego Jorku. Żwir trzeszczał pod jego nogami, kiedy przechadzał się, w oczekiwaniu na Johna.
Po jakimś czasie, podjechało pod niego czarne Ferrari. Kowalski opuścił szybę i powiedział:
- Wsiadasz, czy nie?
Skipper otworzył drzwi i wskoczył na siedzenie. Rzucił sobie plecak pod nogi.
- Co tam jest? – spytał strateg.
- Jakieś pasujące do sytuacji ubrania, dwie kamizelki i broń.
- Czyli to, co zwykle.
- W skrócie.
Lider otworzył schowek, w poszukiwaniu jakiejś płyty z muzyką, ale gdy nic nie znalazł, postanowił włączyć radio.
- Jak tam u Doris? – zapytał nagle.
- Było całkiem miło, dopóki ktoś nie kazał mi się zwlekać z wyrka – odrzekł poirytowany Kowalski.
-No tak. – Skipper zdjął bluzę, którą miał na sobie i położył ją sobie pod głową. – Obudź mnie, jak będziemy dojeżdżać.
- Jasne, kurwa.
Dowódca zasnął, uderzając głową o szybę. Nie pamiętał szczegółów swojego snu, ale zapadło mu w pamięć jedno – krew. Wszechobecna krew.
Gdy się obudził, słońce już dawno wzeszło i temperatura robiła się całkiem wysoka.
- To gdzie teraz? – spytał naukowiec.
- Za czerwonym Volkswagenem. Vanem.
- Dobra, widzę go.
Skipper przesiadł się niezgrabnie na tyle siedzenie i tam przebrał się w garnitur, zakładając pod niego kamizelkę. Po chwili kluczenia wąskimi uliczkami, dojechali na miejsce – przed nimi znajdowała się stara fabryka, wyglądająca na opuszczoną. Betonowe ściany były spękane w wielu miejscach, a wielkie szyby wybito, zostawiając tylko trójkątne fragmenty, przypominające białe zęby bestii.
Lider poczekał, aż Kowalski ubierze się w marynarkę i jeansy, po czym skierował się ku starym, metalowym drzwiom, przeżartym przez rdzę. Zatrzymali ich dwaj łysi mężczyźni, mający po dwa metry wzrostu. Zaprowadzili ich do dużej hali, w której stało jedynie drewniane biurko, za którym siedział równie łysy co goryle mężczyzna, obrócony do nich tyłem. Skipper mimowolnie przełknął ślinę.
Nieznajomy się odezwał.
- Panowie, gdybym chciał was zabić, już dawno byście nie żyli. Siadajcie.
Najemnicy posłusznie zajęli miejsca na drewnianych krzesłach przy biurku. Nieznajomy odwrócił się. Był niezwykle chudy. Lustrował ich swoimi wężowymi oczami. Na ramiona zarzucił sobie żółtego węża boa, którego głaskał swoimi kościstymi, długimi palcami. Drobne usta miał wykrzywione w czymś, co przypominało uśmiech. Głęboko osadzone, oczy, były całkiem blisko siebie. Spomiędzy nich wystawał orli nos.
- Z kim mamy przyjemność? – zapytał Kowalski, przypatrując się uważnie gospodarzowi.
- Del Tollreore. – Wyciągnął rękę, chcąc uścisnąć dłoń Johna. – Savio Del Tollreore.



C.D.N.



Czy długość jest zadowalająca? xD Taką mam ja nadzieję xD
Jak myślicie, Pan Del Tollreore ma dobre intencje? A może to kolejny człowiek skurwiel?
Opinie? xD

ML

sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 4: „Ja Mam Więcej”

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 4: „Ja Mam Więcej”




Julian siedział na białej kanapie w salonie Blowhole’a, nalewając sobie whisky do szklanki wyjętej z barku. Oparł się o kanapę, założył nogę, na nogę i zaczął pić napój. Aaron siedział na wysokim krześle pod ścianą z trofeami. Zdjął zakrwawioną koszulę i marynarkę. Okazało się, że Kowalski przestrzelił mu prawe ramię. Łokciami wsparł się o kolana. Ociekającą krwią rękę próbowała zszyć Nina Perky – sekretarkę Blowhole’a o blond włosach i błękitnych oczach. Ubrana była w śnieżnobiałą marynarkę, czarną spódnicę do kolan, ciemne rajstopy i czarne szpilki. Włosy związała w kok. Nie odzywała się ani słowem, gdy Blowhole kazał jej przynieść igłę i nić, a potem zaszyć krwawiącą ranę.
Po pociągnięciu kolejnego łyka whisky, Julian przerwał ciszę.
- Twoja sekretarka jest niemową?
- Pewnie, że nie jest – bąknął w odpowiedzi Aaron. – Kurwa, kobieto, uważaj trochę.
- Przepraszam, panie Blowhole – mruknęła speszona pod nosem. – Zrobione – orzekła po chwili.
- Świetnie. Możesz już iść.
Dziewczyna skłoniła się i wymknęła tylnymi drzwiami z pokoju.
- Gdzieś ty ją znalazł? – spytał Julian.
- W Anglii za mało jej płacili, więc postanowiła skosztować słynnego amerykańskiego snu. Nikt nie chciał dać jej pracy. – Spojrzał wymownie w stronę drzwi, za którymi zniknęła dziewczyna. – Chyba nie muszę ci mówić, jak ją poznałem.
Julian prychnął.
- Nie, nie musisz. A czy ty dalej…
- Nie.
- A czy ja mogę…
- Nie.
- Taka ładna dupa, a się marnuje jako sekretarka u takiego ponuraka. No szkoda słów.
- Nie marnuje się – wtrącił się Hans.
Julian spojrzał pytająco na Blowhole’a, a ten wzruszył ramionami. Gospodarz wstał z krzesła i zaczął przemierzać pokój w tę, i z powrotem. Jego nagi tors odbijał światło żyrandola.
- Dobra Julian, podaj mi chociaż jeden powód, dla którego nie powinniśmy cię w tej chwili zabić – rzekł oschle.
Diler przełknął ślinę, zastanowił się. Aaron kontynuował
- Już nie możesz nam dać żadnych przydatnych informacji, które pozwoliłyby nam zatrzymać cię przy twoim marnym życiu.
- Hm… Mam kasę – wypalił Julian.
- Mam więcej.
- Mam ludzi.
- Mam więcej.
- Mam ziemie.
- Mam więcej.
- Mam broń.
- Mam więcej.
- Mam auta.
- Mam więcej.
- Mam… Mam…
- No cóż… - Wycelował w dilera swojego obrzyna.
- Mam wpływy!
- Mam wię… A czekaj… - Blowhole zaśmiał się. – Patrzcie skurwiela, ma coś, czego ja nie mam. – Zwrócił się do dilera. – Jak duże są to wpływy?
Julian widząc, że zaczyna mu się układać odparł bez namysłu:
- W chuj duże.
- Czy mógłbyś wyeliminować dowolną osobę? – Podniósł zbity kieliszek i zaczął obracać go w palcach, ozdobionych złotymi pierścieniami, wysadzanymi drogimi kamieniami. – Każdego?
- Jeśli trzeba – odparł, po chwili namysłu.
Brunet opuścił broń.
- Uroczo. Idę wziąć prysznic. Nie zabijcie się w tym czasie.
Mężczyzna wyszedł szybko przez ciemne drzwi, zostawiając w zdemolowanym pomieszczeniu dilera i Duńczyka sam na sam. Okaleczony mężczyzna wpatrywał się swoimi piwnymi oczami w zakłopotanego Juliana, wspierając brodę na rękach.
- Więc…
- Więc? – powtórzył Hans.
- Dobra jest? – spytał, mając na myśli sekretarkę. Jedynym celem tego pytania, było rozładowanie napięcia.
Brunet wstał, zbliżył się do barku i nalał sobie do lampki czerwonego wina. Zanim odpowiedział, pociągnął spory łyk.
- Dobra, ale są lepsze. – Kolejny łyk. – I to jest dobre wino, a nie to gówno, jakie dają w większości knajp. – Podniósł butelkę i przeczytał etykietę. – Dziewięćdziesiąty czwarty. Jeden z moich ulubionych roczników.
- Niby czemu? – zapytał.
- Wtedy wyszło Pulp Fiction – odrzekł zdawkowo. – Widziałeś?
- Obiło mi się o uszy. Fajne?
- Ba, zajebiste. Musisz kiedyś obejrzeć.
- Nie wiem, jakoś nie trawię Tarantino. Nie mój gust.
- Nie wiesz co tracisz. – Kolejny łyk. – A Ojca Chrzestnego widziałeś?
- Czytałem.
- Dużo czytasz?
- Kiedyś czytałem więcej – odrzekł. No taka prawda. Teraz nie czytam w ogóle.
- Co czytałeś?
- Zaczynałem od Tolkiena. Potem w ręce wpadł mi „Wiedźmin” Sapkowskiego. Czytałeś może?
- Nie lubię czytać. Jakoś mnie odrzucają te małe literki. – Dolał sobie jeszcze wina. – Dobra, chuj z literaturą. Chcesz się napić? Naprawdę świetne.
- Nie, dzięki. Wolę whisky. – Nie ufam ci aż tak. – chciał dodać.
- Nie to nie. – Zajął na powrót swoje miejsce pod ścianą.
Aaron wszedł do pomieszczenia dopiero po chwili, ociekając parującą wodą. Mokre włosy przylegały mu do czaszki, a przezroczyste krople znaczyły wąskie ścieżki na jego ciele. Wokół pasa zawiązał sobie długi ręcznik. Poza tym, był całkowicie nagi.
- Wybaczcie, ale zapomniałem sobie wziąć coś do łazienki, więc nie gapcie się na mnie, jakbyście byli gejami – rzucił, a Hans i Julian od razu odwrócili wzrok. – Do ciebie Julek zadzwonimy, jak będziemy cię potrzebować, a teraz wypierdalaj, bo musimy coś omówić.
Diler pospiesznie wstał, podziękował za whisky i wyszedł.
***
- Ale z niego cipa – stwierdził Hans, po wyjściu Juliana.
- Ale cipa, która nam się przyda – odparł Blowhole.
- Każda cipa jest taka sama, Aaron. Zwęszy lepszą ofertę i będzie po nas.
- Nie zwęszy. Lubi kasę, ale bardziej lubi swoje życie.
- Coś w tym jest. – Ponownie pociągnął łyk wina.
- Co ty kurwa u siebie w domu jesteś? – zapytał.
- Nie. To ty możesz tu sobie łazić, jak cię Pan Bóg stworzył.
- Pierdol się.
Aaron podszedł do szafy, wyjął z niej ubranie i skierował się ku łazience. Po chwili wrócił ubrany w jeden z setki swoich garniturów, równie biały, jak większość z nich. Ruchem ręki nakazał Lyngellowi pójść za sobą. Weszli do windy. Blowhole wcisnął guzik z liczbą 30 i oparł się o złotą poręcz. Spojrzał w lustro znajdujące się w windzie i uznał, że nie wygląda źle, jak na kogoś, kto przed godziną oberwał w ramię. Wyglądał tak samo dumnie jak zawsze. Jedyną irytującą go rzeczą, było drżenie prawej ręki, które nie chciało ustać.
Hans szurał swoimi czarnobiałymi adidasami po czerwonej wykładzinie.
- Po co nam on? – zapytał w końcu Duńczyk.
- Bo ja nie chcę stracić swoich układów, a przynajmniej nie teraz. – Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z nich cygaro.
Zaproponował jedno Hansowi, ale ten pokręcił przecząco głową. Zapalił i kabina po chwili wypełniła się kłębami szarego dymu. Na srebrnej tablicy wyświetlały się kolejne czerwone cyfry. „-10, -9, -8, -7, -6, -5, -4, -3, -2, -1, 0, 1, 2…” i tak aż do trzydziestki. Winda zatrzymała się,  szarpiąc lekko, jak to windy mają w zwyczaju, gdy się zatrzymują.
Wyszli na długi przeszklony korytarz, wyłożony, jak zresztą wszystkie podłogi i ściany w budynku, czerwoną wykładziną. Z białego sufitu zwisały majestatycznie kryształowe żyrandole, rzucając migotliwe, przywodzące na myśl tęczę, światło na korytarz. Dźwięk kroków dwójki mężczyzn z pewnością odbijałby się echem, gdyby nie miękka wykładzina. Mijali liczne drzwi, białe, czarne i ciemnobrązowe, mahoniowe i metalowe, stare i nowe. Wszystkie łączyło jedno – wymalowane na środku cyfry.
Wydawać by się mogło, że idą tak przez kilka godzin, choć w rzeczywistości minęło zaledwie parę minut. Zatrzymali się przed mahoniowymi drzwiami, w ciemnobrązowym kolorze, z białą liczbą 66. Blowhole poprawił swój nieskazitelnie biały garnitur, na chwilę odsłaniając Uzi. Hans zrobił to samo, ze swoim czarnym garniturem, do którego swoją drogą adidasy nijak nie pasowały. I on za pasem miał zatkniętą broń. „Na wypadek, gdyby coś się spierdoliło” – oznajmił Aaron, kiedy wyjmował broń i podawał ją Hansowi w swoim salonie.
- Nie odzywaj się, chyba, że ktoś się ciebie o coś spyta. – Spojrzał w piwne oczy Hansa. – Nie martw się, sprzątniemy go, ale na razie jest nam potrzebny.
Duńczyk skinął posłusznie głową i pchnął mahoniowe drzwi.



C.D.N.
I jak?
Jakoś się chłopaki jednak dogadali, nie?
Jak sądzicie, w jaki sposób wysłużą się Julkiem? :P
Podobała się ogólnie notka? xD


ML

piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 3: Nie Wybrzydzaj

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 3: Nie Wybrzydzaj


Kowalski pochylał się nad krwawiącą nogą Mike’a, by ocenić jak poważna jest rana. Młodzik przeklinał siedzącego za kierownicą Rico, przy każdym wyboju na drodze. Kowalski wydzierał się na Parkera, każąc mu podawać sobie rozmaite przedmioty i denerwował się, ilekroć zabójca nie miał pojęcia, o co chodzi.
- Kurwa, Rico, pojebie, jedź jak człowiek! – wydarł się Szeregowy, kiedy auto podskoczyło po raz setny.
- A czy ja ci wyglądam na jebanego cudotwórcę?! – skontrował kierowca.
- Obaj zamknijcie mordy! – rozkazał lider. – Nie jedź do bazy.
- A gdzie? Do bazy CIA?! – odrzekł poirytowany Rico.
- Nie kurwa, tylko do willi tego pedała. Zrobimy mu z dupy jesień średniowiecza.
Odezwał się milczący do tej pory Kowalski.
- A czy to nie może zaczekać?
- A czy tobie się do chuja pana wydaje, że te skurwiele będą tam czekać, aż ich rozjebiemy?! – Wydarł się Skipper.
- Przypominam, że ja tu leżę, z przestrzeloną nogą, a wy tu kurwa debatujecie o tym, czy będą na nas czekać! – oznajmił Mike. – Pewnie, że tam kurwa jedziemy!
To definitywnie kończyło całą dyskusję. Rico zamknął się i zaczął szukać czegoś w schowku. Po chwili wyjął płytę z soundtrackiem jakiegoś filmu i ją puścił. W aucie nie było słychać żadnych dźwięków, poza kolejnymi wersami piosenki, głośnymi przekleństwami Michaela oraz hukiem, wywoływanym przez latające po podłodze przedmioty, takie jak noże czy puste magazynki. Kowalski i Drake oparli Szeregowego o jedną ścianę furgonetki i sami opadli na drugą.
Strateg zaczął czegoś szukać w ciasnej kieszeni wytartych jeansów i po chwili wydobył z niej paczkę papierosów i metalową zapalniczkę. Wyjął jednego, po czym zaproponował po jednym Mike’owi i Parkerowi. Obaj przyjęli dar z wdzięcznością. Przez chwilę siedzieli w ciszy, ale kiedy w nogę naukowca uderzył walający się na podłodze młotek, wrzasnął:
- Który pedał to kurwa sprzątał, że jest tu taki pierdolnik?!
Rico w odpowiedzi uniósł prawą rękę ku górze.
- Chuj ci w dupę Rico, naprawdę, chuj ci w dupę.
Wypuścił z płuc chmurę szarego dymu i już się nie odzywał. Reszta podróży minęła już spokojnie, jeśli nie liczyć próby śpiewania Skippera, przy jednej z piosenek. Pozostali najemnicy skutecznie wybili mu z głowy ten pomysł.
Samochód zatrzymał się z piskiem opon przed czarną metalową bramą na żwirowej dróżce. Skipper i Rico wysiedli z pojazdu, trzaskając drzwiami. Parker i Kowalski podnieśli się z miejsc, wzięli po jednym pistolecie i Uzi, po czym otworzyli tylne drzwi furgonetki.
- A ja to co? – spytał Szeregowy.
- No kurwa… Jak chcesz cokolwiek zrobić, skoro nawet nie możesz chodzić? – odpowiedział pytaniem na pytanie geniusz.
- W zasadzie…
- W zasadzie to nie masz jak – uciął prędko. – Masz tu kałacha i pilnuj, żeby nam nie zajebali wozu.
Po tych słowach skierował się ku rezydencji dilera. Lider i Rico właśnie kończyli przechodzić przez mur. Ten drugi przykucnął na szczycie i podał rękę strategowi. Po chwili cała czwórka znalazł się na żwirowym placyku przed wielką willą Juliana. Stało na nim około dwudziestu aut, w większości sportowych, ale kilka z nich były terenówkami. Rico przykucnął pod największą z nich i zrobił przy pomocy noża dziurę, przez którą ulatywało powietrze. Zadowolony z efektów swojej pracy, oddalił się ku drzwiom wejściowym olbrzymiego domu. Nacisnął na klamkę, która okazał się zamknięta.
 - Po kiego chuja robił przeszklone drzwi? – spytał niby sam siebie, po czym strzelił parę razy w szybę, która od razu pękła. Jej drobne kawałki poleciały we wszystkich kierunkach przypominając kryształki lodu, skrzące się w słońcu.
Najemnicy weszli do środka. Na końcu korytarza stał niski Latynos, z którym rozprawił się Rico, jednym wprawnym ruchem podcinając mu gardło. Chłopak osunął się po ścianie na ziemię, obryzgując wszystko swoją krwią. Skipper przekroczył nad drgającym ciałem i skierował się ku wielkim mahoniowym drzwiom po prawej. Kopnął je z całej siły i otwarły się, ukazując wnętrze ciemnego pokoju. Dokładnie naprzeciwko drzwi stało ciemne biurko zawalone papierami, spośród których wystawał czarny monitor wyłączonego komputera. Równie czarne krzesło stało pod ścianą. Okna zostały zasłonięte brązowymi żaluzjami. Na lewo stało łóżko małżeńskie z baldachimem w kolorze złota i takiej samej pościeli, pod którą dało się dostrzec ruch i spod której dochodziły okrzyki dzikiej wręcz rozkoszy.
Kowalski podszedł do łóżka i bez ogródek odrzucił kołdrę na bok, odsłaniając gołą kobietę o bardzo jasnej kremowej skórze i równie nagiego mężczyznę, który był niemal tak czarny jak noc. Dziewczyna podciągnęła kołdrę pod samą szyję, okraszoną ciemnobrązowymi, prostymi włosami.
Łysiejący mężczyzna z braku lepszej opcji zakrył przyrodzenie prześcieradłem zerwanym pospiesznie z materaca. Prawą ręką wymacał na stoliku nocnym okulary i szybko nałożył je, by jego szarozielone oczy mogły dokładniej widzieć
 - Co wy tu… - zaczął, ale przerwał mu Skipper.
- A co gruby pojebie, powinniśmy już nie żyć, nie?!
- Ja nic nie zrobiłem, przysięgam!
- Nie rób ze mnie idioty. Przecież wszyscy wiemy, że Julian nie umie obsługiwać komputerów i od tego ma ciebie.
Odpowiedziało mu milczenie.
- No więc widzisz.
Czterech najemników wycelowało broń w Maurice’a i pociągnęło za spusty. Kule przedziurawiły ciało, pościel i ścianę za łóżkiem. Czerwone plamki ozdobiły złocisty baldachim i pościel, ścianę oraz wystraszoną dziewczynę. Posoka spływała po sztywnej ręce kapiąc na podłogę. Po krótkiej chwili powstała spora kałuża. W powietrzu unosiły się pierze z poduszki. Skipper wyjął z kieszeni kilkaset dolarów i położył je na zaśmieconym biurku, po czym zwrócił się do dziewczyny.
- Za fatygę. A teraz proponuję ci stąd zmykać.
Skinęła głową i wstała z łóżka. Podeszła do kaloryfera, na którym wisiały jej ubrania – obcisłe jeansy i ciemny top na ramiączkach. Na chwilę odsłoniła niechcący swoje wdzięki przykuwając wzrok trójki najemników. Skipper uderzył w tył głowy rozwartą dłonią każdego z nich i powiedział:
- Zero kultury kurwa, jakbyście nigdy gołej baby nie widzieli. – Odwrócił głowę w stronę dziewczyny, okazyjnie próbując złapać wzrokiem jej piersi. – Przepraszam za kolegów, ale po prostu debile się nie potrafią zachować.
- Się kurwa odezwał… - mruknął Kowalski pod nosem.
- Zamknij mordę Kowalski. Idziemy stąd.
Ku wielkiemu rozczarowaniu reszty, Skipper nie zamierzał przebywać w willi dłużej, niż to było konieczne, więc pospiesznie opuścił pokój, a pozostali najemnica chcąc, nie chcąc, musieli podążyć za nim. Przeszli prędko przez dziwnie opustoszały korytarz prowadzący do wyjścia i dopiero na zewnątrz zorientowali się, że nie ma z nimi stratega. Dołączył do nich po chwili, biegnąc i trzymając w ręce skrawek papieru.
- Co ci tak długo to zajęło?
- Spytałem się tylko o numer i imię – bąknął w odpowiedzi, udając skruchę.
- A jak ma na imię ta twoja szlachetna niewiasta?
- Doris.
- Kurwa, jeszcze lepsze imię niż… sam nie wiem. – dowódca prychnął. – Dobra zwijamy się.
Pozostali skinęli głowami i skierowali się, ku opancerzonej furgonetce. Rico i Kowalski nie mogli się powstrzymać i zmarnowali po magazynku na niszczenia aut dilera. Przeszli z powrotem na drugą stronę muru i wsiedli do auta.
- Dłużej się kurwa nie dało? – spytał Mike.
- Zamknij się Mike – warknął strateg.
Po chwili jechali ulicami Nowego Jorku ku swojej bazie na obrzeżach.


C.D.N.


Dzisiaj haniebnie krótka notka, ale cóż poradzić? :P
Jak tam wam się podobało? [Tak, zgon musiał być xD]
Co sądzicie o Doris? Były o nią ostatnio pytania i macie xd

Zdrawiam, ML

czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 2: Nóż W Plecy I Bełt Pod Żebro

O Jezu, to już prawie miesiąc? O_o Fuck, a dopiero wakacje się zaczęły… Meh…
No nic, po tej jakże długiej przerwie wracamy z nowiuteńką notką :P



Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 2: Nóż W Plecy I Bełt Pod Żebro




Kowalski i Parker skradali się powoli w kierunku panelu sterowania prądem. Szli długim tunelem, który zdawał się nie mieć końca. Był oświetlane przez blade światło jarzeniówek, zwisających smętnie na kablach z sufitu. Cienie obu mężczyzn padały na betonową posadzkę, wydłużając się przy tym nienaturalnie. Po kilku minutach parcia naprzód, znaleźli się obok ciężkich, metalowych drzwi. Strateg do lewej ręki wziął nóż, a do prawej Uzi i spojrzał na Drake’a, po czym ten skinął głową. Naukowiec nacisnął klamkę, a następnie szerzej otworzył drzwi. Zgodnie z przewidywaniami zabójcy, przy drzwiach, zaraz po lewej, stał pierwszy strażnik, którego Kowalski zabił, wbijając mu nóż w gardło. Chińczyk zaczął osuwać się na ziemię, zostawiając na ścianie z tyłu masę krwi, ściekającej w dół bez pośpiechu. W tym samym czasie komandos zastrzelił drugiego przeciwnika, trafiając prosto w głowę. Rozbryzg splamił cały panel, ale Najemnicy się tym nie przejęli. Zrzucili ciało na ziemię i Strateg zaczął lustrować aparaturę, z niezliczoną ilością przycisków. Parker zapytał naiwnie:
- Da się to zrobić?
- Wszystko da się zrobić – odparł naukowiec, tonem wszechwiedzącej osoby. – Pilnuj drzwi.
Drake z braku lepszego pomysłu podszedł do drzwi ze swoim AK w ręku i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu ewentualnych wrogów. Jednak nie dostrzegł nic, poza huśtającymi się nienaturalnie żarówkami i betonowymi, solidnymi ścianami. Po niezbyt długiej chwili, wszystkie światła zgasły. Uszu zabójcy doszło głębokie westchnienie ulgi.
- Czyli jednak się denerwowałeś – rzucił drwiąco Parker.
- Mniej od ciebie – zripostował naukowiec.
Po tych słowach, do rąk wziął karabin i zajął miejsce obok Parkera.
 - Co masz na myśli, mówiąc „Mniej od ciebie”? – zapytał nagle Drake.
- A jak ci się wydaje?
- No, na pewno nie miał być to komplement.
- Tego, to domyśliłaby się umysłowo upośledzona małpa.
- O ty… -zaczął zabójca, ale dźwięk wystrzałów mu przerwał. Na odchodnym rzucił jeszcze – Kiedyś sobie pogadamy.
- Oczywiście – odrzekł strateg, strzelając „z biodra”, w kierunku nadbiegających wrogów. – No co tak stoisz jak ta dziwka w Wigilię?! Strzelaj kurwa!
Drake szybko dołączył do Kowalskiego. Jak było do przewidzenia, ich amunicji ubywało wręcz nieproporcjonalnie do ilości wrogów. Tych bowiem z każdą chwilą było coraz więcej. Komandos postanowił wytoczyć ciężką artylerię. Odczepił granat, przytroczony do pasa i rzucił nim w kierunku wrogów. Na betonowych ścianach, podłodze i suficie dało się dostrzec znaczne pęknięcia. Wrogowie zaczęli się cofać, w chwili, gdy strop zaczął się zawalać. Jeden z dwóch korytarzy został odcięty i choć była to marna pociecha, to ludzie Blowhole’a przybywali tylko z jednej strony. Jednak po paru momentach deficyt amunicji zaczął dawać się naszym bohaterom we znaki i byli zmuszeni wycofać się do pokoju ze sterowaniem prądem. Przygotowali się na serię strzałów, która miała ich zabić, ale zamiast tego usłyszeli głos jednego z Chińczyków, mówiącego łamanym angielskim.
- Wy się poddać, a my was nie zabić!
- Ssij druta Chinolu! – krzyknął Kowalski.
- Ty gnojku! Dobra, Blowhole chce ich żywych, strzelajcie po nogach.
Najemnicy popatrzyli po sobie z pewnym przerażeniem i skinęli głowami, kiedy zrozumieli, że i tak nie mają amunicji.
- Poddajemy się! – krzyknęli obaj zgodnie.
***
Kowalski leżał pod ścianą wygięty w nienaturalny łuk, bowiem jego ręce były związane, zresztą tak samo jak Parkera, ale ten drugi miał o tyle lepiej, że został oparty o ścianę. Trwali w bezruchu, dopóki do pokoju nie weszła trójka ludzi. Jednym z nich był dowódca, który ich pojmał, a dwaj pozostali zapewne byli jego podwładnymi.
- Podnieść ich – zakomenderował.
Podkomendni brutalnie podnieśli jeńców i posadzili ich na klęczkach przed dowódcą.
- Wyjść.
Mężczyźni posłusznie opuścili pomieszczenie i zamknęli drzwi. Strateg dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się więzieniu. Było to coś na kształt kotłowni – wszędzie biegły rury, podłoga była wykonana z kraty, pod którą płynęła parująca woda. Zdecydowanie kotłownia. Albo ściek.
- Pewnie wy zastanawiać się, po co ja was tu trzymać.
- To akurat nic trudnego. Masz nas sprzątnąć – wypalił Parker, ku zdziwieniu oprawcy, poprawnie.
- No cóż, to myślę, że nie ma sensu tego niepotrzebnie przedłużać. Tylko parę pytań.
- A jakich to? – spytał Drake, widząc, że podczas rewizji, Chińczycy nie znaleźli noża Kowalskiego, który ten właśnie wyciągnął z buta.
- Po co wy tu przyjść?
- A weź tu się naucz mówić po angielsku – wtrącił się naukowiec.
Poirytowany dowódca uderzył naukowca w twarz.
- To była tylko przyjacielska rada – dodał Parker i tym razem, to on dostał.
Naukowiec korzystając z nieuwagi oprawcy, przeciął linkę, krępującą jego ręce i wstał, po czym popukał mężczyznę w ramię. Gdy ten tylko się odwrócił wbił mu ostrze w oko. Upadł martwy na ziemię, tworząc krwawą plamę, pod swoją głową. Komandos wyjął nóż, którym wyswobodził Drake’a, a ten przeszukał martwego Chińczyka i ku swej radości znalazł pistolet oraz tłumik. Zrzucili ciało do ziejącej dziury w podłodze, prowadzącej prosto do kanału. Patrzyli jeszcze przez chwilę, jak ciało ich niedoszłego zabójcy unosi się i zanurza w wodzie, po to, by po chwili zniknąć. Podeszli do okrągłych drzwi z metalu, pordzewiałych w paru miejscach, nacisnęli klamkę i pchnęli je bez ostrzeżenia do przodu Kowalski poderżnął gardło bliższemu ze strażników, a Parker przestrzelił drugiemu głowę, której zawartość znalazła się na pobliskiej ścianie.
- Zbankrutują na malowaniu – mruknął niby to do siebie naukowiec, wycierając broń z krwi.
Z dwoma ciałami zrobili to samo co z poprzednim, uprzednio zabierając poległym broń. Ku wielkiemu zawodowi ze strony Kowalskiego, żaden z ludzi Chińczyka nie miał karabinu snajperskiego. Najemnicy skierowali się w stronę hali, która była centrum całego ośrodka, oraz obok której swoją siedzibę miał Aaron, a teraz pewnie i Hans. Gdy powoli zbliżali się do wejścia do hali, mogli zajrzeć, co się aktualnie w niej działo, przez niewielkie okienko. Ludzie Blowhole’a właśnie sprzątali odłamki betonu, które odleciały od ścian, oraz zabitych i porozsypywaną broń.
- Widzę, że chłopaki zrobili im z dupy jesień średniowiecza – zadrwił Kowalski.
- Niezaprzeczalnie niezły ubaw mieli. W każdym razie, większy niż my… - podsumował Drake.
Strateg na chwilę przystanął i podszedł do pobliskich drzwi, z napisem „Ładunki wybuchowe – osoby bez uprawnień – PASZOŁ WON!!!”. Pchnął je bez namysłu i wszedł do środka.
- Ile zajmie nam droga do hali? – spytał, pochylając się nad czymś.
- Z pięć minut, jeśli będziemy utrzymywać tempo – odparł zabójca.
Dało się usłyszeć piknięcie, jakie wydają z siebie uzbrajane bomby.
- To nie traćmy czasu, bo za pięć i pół minuty to cholerstwo wybuchnie – oznajmił strateg.
Ten jeden raz Parker postanowił się nie kłócić i posłusznie wykonać polecenie. Po około pięciu minutach dotarli do wejścia hali.
- Kowalski – zaczął zdyszany Drake – a ty jesteś pewien, że… - W tym momencie doszło do wybuchu bomby, którą przyszykował naukowiec. – Nic nie mówiłem…
***
Skipper, Rico i Mike siedzieli w salonie Blowhole’a ze związanymi rękoma, oparci o ścianę. Dowódca, którego ogłuszył kolbą karabinu jeden z przeciwników, ciągle się nie obudził. Wtem do pomieszczenia wszedł Aaron, w całej swej okazałości. Na sobie miał jeden ze swoich łudząco podobnych, białych garniturów, spod którego wystawał jedynie kołnierz czarnej koszuli. Spodnie były tego samego koloru co garnitur, a buty czarne. O dziwo, te ostatnie nie pasowały do reszty ubioru, gdyż były obuwiem sportowym z Nike. Gospodarz podszedł do więźniów i swój wzrok skierował na najmłodszego z nich. Gdy dostrzegł jego drżącą nogę, z której pomimo prowizorycznego opatrunku sączyła się na wykładzinę krew, zapytał:
- Który cię opatrywał?
Szeregowy, nieco zdziwiony tym pytaniem, tylko wskazał głową chłopaka przy wejściu.
- Dziękuję – rzekł Aaron, po czym wyjął zza pasa rewolwer Nagatz i strzelił Chińczykowi prosto w głowę. Upadł twarzą w ziemię, brudząc ją swoją krwią. Blowhole nie odwracając wzroku od jeńców powiedział:
- Zabierzcie to stąd.
Dwóch pobliskich strażników, którzy wcześniej stali obok białej kanapy, złapało ręce i pociągnęło trupa po podłodze do innego pokoju. Michael dopiero teraz rzucił okiem na pomieszczenie, w którym przebywał. On i jego towarzysze zostali posadzeni w najniższym punkcie pokoju. Miał on około pięćdziesięciu metrów kwadratowych i był naprawdę dobrze wyposażony. Czerwona wykładzina – którą wyłożono całą podłogę – była niezwykle miękka i miła w dotyka. „Pewnie zajebiście droga” – przemknęło przez myśl Mike’owi. Jakiś metr od nich, podłoga się podnosiła, o jakieś dziesięć centymetrów. Na ścianie, o którą ich oparto – a w zasadzie, to na wszystkich ścianach – była ta sama wykładzina, co na podłodze. Można było odnieść wrażenie, że cały pokój został zaprojektowany tak, aby nikt nie zrobił sobie krzywdy – no po prostu wszystko puchowe. Pod przeciwległą ścianą stała długa szafa, zapełniona całkowicie książkami, starannie poukładanymi chronologicznie. Mebel wykonano z ciemnego drewna, nieco kontrastującego z kolorem ściany za nim. Po lewej ujrzał swoiste wcięcie do środka w ścianie, jeśli można tak to nazwać. Gdyby nie ten kawałek, pokój byłby idealnie prostokątny. Na wcięciu wisiała plazma, po której obu stronach stały wysokie wieże stereo, z tego co zobaczył Szeregowy – od Sony. Pod telewizorem ustawiono małą półkę, na której Blowhole najwyraźniej trzymał filmy i płyty – tego można było się domyślić po wielkości pudełek. Szafka dla odmiany była jasna. Z dwa metry od kina domowego stała nieskazitelnie biała kanapa, mająca około trzech metrów długości. Zaraz za meblem, znajdował się barek, wykonany z ciemnego drewna pod i nad złoceniami oraz ze szlifowanego, białego marmuru na górze i na samym dole. Na ścianie obok baru wisiało wiele trofeów – od głowy dzika, po głowę lwa. Idealnie na środku zawieszono gablotę, w środku której były liczne narzędzia mordu – noże rzeźnickie, wojskowe, kuchenne, siekiery, katany, piły, strzykawki, skalpele, młotki. I każde zdradzało ślady niedawnego użytkowania, w postaci zaschłej już krwi. 
Dalszą obserwację przerwał mu Skipper, który w międzyczasie zdołał się obudzić. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było spojrzenie na swoją koszulkę, która napawała go niezwykłą dumą. Z miejsca wydarł się na cały głos:
- O wy kutafilce cholerne! Ja wam kurna dam, mi koszulkę dziurawić!
Przykuło to uwagę Blowhole’a, który od razu skierował się w kierunku Skippera. Kiedy stanął przed dowódcą i zaczął lustrować go wzrokiem, ten zamilkł i odwzajemnił gest. Po chwili obaj zrobili minę, jakby co najmniej zobaczyli ducha. Aaron opadł na kanapę, przetarł twarz dłonią i westchnął.
- No to już kurwa realna przesada – mruknął.
- Nie pierdol – odparł lider.
- Ustalmy coś. Wy się znacie? – spytał Rico.
- Taaaa, coś w ten deseń – odrzekł gospodarz.
- Ale wy nie musicie znać szczegółów, tej znajomości. Prawda, Francis? – Skipper położył silny nacisk na ostatnie słowo i wypowiedział je z niekrytą satysfakcją.
- Wal się. Dobra, na razie pomińmy tę opowieść, później powspominamy – zaczął Blowhole. – Pewnie jesteście ciekawi, jakim cudem was nakryliśmy.
- Jak chuj… - wypalił Szeregowy.
- Cieszy mnie ta wieść. Julian! – Na dźwięk tego imieniu, po ciele każdego z komandosów przeszedł dreszcz i po chwili ich obawy się potwierdziły. Przez potężne drewniane drzwi wszedł Julian wraz z Hansem.
- Wydymałeś nas?! – wrzasnął Skipper. – Ty pojebie!
- Ja wolę określenie „biznesmen” – odparł bezwiednie diler, poprawiając swoją hawajską koszulę.
- A idź w chuj, kozojebco! Kiedy już trafisz do piekła, Lucyfer zafunduje ci jebanie, o jakim ci się kurwa nie śniło w najbardziej jebniętych snach, kurwa twoja mać!
- Słuchaj Skipper, przyjaźń z wami przestała mi się na dłuższą metę opłacać, gdy młody przestał u mnie kupować narkotyki. To tylko interesy, nie bierzcie tego do siebie.
- A jak my mamy tego kurwa nie brać do siebie, co?! Może powiesz nam to, jak już nam wpakują kulkę, co?!
- Dobrze, że o tym Skipperku wspomniałeś – ożywił się Hans.
- A, no tak, zapomniałem o tobie. Nadal lubisz młodych chłopców, czy może w końcu znormalniałeś?
- O ty… - zaczął Duńczyk, ale przerwał mu dźwięk wybuchu.
- Idź to sprawdzić – rozkazał Aaron.
Hans pokiwał głową i posłusznie pobiegł sprawdzić, o co chodzi. Julian w międzyczasie podszedł do barku, szukając czegoś. Blowhole nabił rewolwer i wycelował w głowę dowódcy.
- Cóż, myślałem, że będzie to ciekawsze… - mruknął do siebie. – Raz, dwa…
Odliczanie przerwał mu dźwięk otwieranych – a właściwie, to wyważanych drzwi. W progu pojawili się Parker i Kowalski, dzierżący karabiny.
- Niespodzianka kurwa! – krzyknął Drake, z niemalże maniakalnym uśmiechem na twarzy i zaczął strzelać w klatkę piersiową Aarona, który stracił równowagę i przeleciał na drugą stronę barku, przy okazji obalając Juliana i stojące na blacie trunki. Najemnicy podbiegli do skrępowanych towarzyszy i zaczęli rozcinać im więzy.
- Wyglądacie jak gówno – rzucił Kowalski.
- Wzajemnie.
Nagle nad tuż nad głową stratega, w ścianę wbiła się kula. Wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego padł strzał. Stał tam Blowhole, z nieco zmierzwionymi włosami, zniszczonym ubraniem, ale pewnie trzymał broń i celował w swoich wrogów.
- Wy chyba kurwa nie myśleliście, że ja jestem taki gruby, co? – mówiąc to, pokazał im kamizelkę kuloodporną, schowaną pod koszulą. – A ty się gogusiu na coś przydaj i podaj mi obrzyna.
Najemnicy postanowili nie ryzykować i pobiegli w stronę wyjścia. Aaron pożegnał ich jeszcze dwoma strzałami z obrzyna w ich kierunku, jednak żaden nie trafił. Parker i Kowalski podtrzymywali Mike’a i dyktowali tempo oraz kierunek. Na ich szczęście, wszyscy strażnicy pobiegli w kierunku wybuchu, by sprawdzić, co się stało, toteż nikt nie stał im na drodze. Echo ich kroków i ich ciężki, nierówny oddech odbijały się wśród podziemnych tuneli. Ku ich uciesze, Drake dokładnie pamiętał drogę i do hangaru dotarli w miarę bezproblemowo. Kowalski poczuł, że musi poniszczyć nieco auta Blowhole’a, zanim stąd odjadą, więc ostatni magazynek spożytkował właśnie na nie. Najemnicy wsiedli do furgonetki i bez zbędnych ceregieli, odjechali z powrotem w kierunku bazy.



C.D.N.


Taaa, wiem, że długość nie powala… Ale były trupy, przekleństwa, wybuchy i jeszcze raz trupy, które tak uwielbiacie xD Mam nadzieję, że choć to było okej xd
Spodziewaliście się zdrady Julka? :3
Kaboomowania?
Jak myślicie, co będzie potem? [A będzie jeszcze sporo xD]
I opinie o notce, as always, damn it!

I jeszcze sory za taki długi odstęp czasowy, między tą notką, a poprzednią xd

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 1: Czym To Się Je?


Po pierwsze, przepraszam, że nowe notki pojawiają się tak rzadko. Ma na to wpływ kilka czynników – brak pomysłów, nadmiar obowiązków, czy też moje lenistwo szóstego stopnia. Jednak tym razem notka ma prawie pięć stron, więc myślę, że nie jest źle; ale to oceńcie wy. Zapraszam do czytania!


Rozdział IX: Włamanie Stulecia Vol. 1: Czym To Się Je?



Kowalski zaprowadził Parkera do swojej własnej siedziby. Pokój był skąpany w mroku, rozjaśnianym jedynie przez światło pochodzące z kilku monitorów ulokowanych w różnych miejscach. Na każdym migotały kolumny cyfr, które nieustannie zmieniały swoje położenie, doprowadzając obserwatora do zawrotów głowy. Ściany pomieszczenia ginęły we wszechobecnej ciemności, ale po prawej stronie dało się dostrzec niewielki biały kształt. Zaś po lewej świeciły niepewnie małe, czerwone punkciki, a od kolekcji płyt odbijał się blask monitorów. Choć nie dało się tego zauważyć, to idąc można było wyczuć porozrzucane na   podłodze rozmaite przedmioty; głównie butelki i puszki, ale trafiały się też ubrania czy opakowania po pizzy. Parker wymacał włącznik światła i go nacisnął, ale nic się nie stało.
- Rico rozwalił żarówkę jakieś trzy miesiące temu – wyjaśnił naukowiec, bez patrzenia się na gościa. Rozsiadł się w czarnym fotelu na kółkach – który mógł mieć w istocie inny kolor, jednak przy braku światła, wszystko wydawało się czarne – i rzekł – Witam w moim małym świecie.
Po tych słowach odepchnął się nogami od biurka w stronę czerwonych światełek. Strateg dokładnie znał rozmieszczenie śmieci na podłodze, toteż bez trudu je wyminął i znalazł się obok swojego celu. Nacisnął kilka przycisków i dało usłyszeć się dźwięk otwieranej szufladki na płyty. Włożył tam jeden z albumów, w których był posiadaniu i już po kilku sekundach, do uszu obu mężczyzn zaczęły dochodzić pierwsze wersy jednej z piosenek Eminema.
- Parker, zaraz za tobą jest mała lodówka. Podejdź do niej proszę i wyjmij z niej dwa piwa.
Drake wzruszył ramionami i rozpoczął trudną przeprawę w stronę chłodziarki. Potykał się dosłownie na każdym kroku, więc w końcu nie wytrzymał i rzucił oskarżycielsko w stronę gospodarza, który zdążył usadowić się przed jednym z ekranów:
- Kurna, człowieku, weź tu zrób porządek, bo takiego burdelu jak żyję nie widziałem!
- Nie marudź dziewczynko, tylko idź po te browce, bo już mnie zaczyna suszyć.
- Jezu… Czy którykolwiek z was jest w stu procentach normalny?
- Mocno wątpliwe, a co?
- A gówno.
Po tej krótkiej wymianie zdań, zabójca podjął przerwaną wędrówkę, by w końcu dotrzeć do lodówki. Gdy ją otworzył, wypadło z niej kilka butelek po alkoholu. Parker przeklął pod nosem stratega za jego nawyki i styl bycia, po czym wydobył z odmętów zamrażarki dwa browary. Teraz czekała go równie ciężka przeprawa w drugą stronę. Westchnął i skierował się w stronę Kowalskiego. Po wielu trudach, przekleństwach, upadkach i wyrzeczeniach, znalazł się obok towarzysza. Postawił napoje na drewnianym biurku, a naukowiec od razu łapczywie chwycił puszkę, otworzył ją i zaczął pić. Po kilku łykach odstawił piwo z powrotem i wyjął z torby przedmioty, które kupili dziś w sklepie.
- Trochę tego jest – mruknął niby to do siebie Drake.
- E tam, mówisz, jakbyś nigdy nie widział kapinki elektroniki po wybebeszeniu.
- Masz jakiś pomysł, co z tym zrobić? – zapytał naiwnie zabójca.
- Hm… Może napalę tym w piecu? – odrzekł sarkastycznie strateg.
- Dobra, dobra. Pomóc ci w czymś jeszcze?
- Niespecjalnie. Jak chcesz to idź pooglądaj telewizję ze Skipperem.
- Bardzo chętnie, nerdzie – rzucił na odchodnym Parker.
- Do zobaczenia rano, bałwanie – odegrał się Kowalski.
Drake wyszedł na korytarz, prowadzący do swoistego salonu bazy. Z niewiadomych przyczyn, ten tunel napawał go lękiem. Jarzeniówki migotały niepewnie, rzucając tylko blade światło, echo kroków odbijało się bardzo wyraźnie, dało się dosłyszeć nawet miarowy oddech mężczyzny. Mijając kolejne drzwi, Parker mimowolnie czytał napisy, które się na nich znajdowały. „Graciarnia” – głosił napis, zawieszony na tabliczce, na pierwszych drzwiach. Kolejną rzucającą się w oczy nazwą było „Pijalnia”, zapisane starannym drukowanym pismem, na drzwiach pokoju Kowalskiego. Dalej dało się dostrzec dumny tytuł, jakim było „Stajnia”, zapisany pismem, przywodzącym na myśl satanistyczną modłę. Następnie „Doktor Psychol”, napisane ozdobnymi literami na drzwiach kwatery Rico. Potem „Nie Taki Tam Zaraz Uroczy”, na wejściu do pokoju Mike’a, w podobnym, zawijastym, poszarpanym stylu, do tego z napisu „Stajnia”. Później była już tylko „Skipperownia”, zapisana drukowanymi literami. Drake w końcu znalazł się w salonie i podszedł do Skippera, siedzącego w fotelu, z karabinem na kolanach.
- Co leci?
- Sam nie wiem. Jakiś film o gościu porywającym prostytutki. Dupy nie urywa, ale nie jest zły.
- Z braku laku… - bąknął Parker i usiadł na brązowej kanapie, stawiając na szklanym stoliku piwo, wzięte z pokoju Kowalskiego.
- Skąd to masz? – ożywił się nagle dowódca.
- Od Kowalskiego, a co?
- No patrzcie sukinsyna. Mówił, że więcej nie ma. Już ja chama jutro przeszkolę.
Zabójca wzruszył ramionami i rozłożył się wygodniej, w zasadzie się kładąc. Kiedy skończył pić piwo, zasnął.
***
Drake obudził się chwilę po Skipperze. Było rano, co można było łatwo stwierdzić, gdyż przez małe okienka znajdujące się pod sufitem, do pomieszczenia wpadały promienie słoneczne, które delikatnie muskały twarz najemnika. Głowa Parkera pulsowała tępym bólem, którego źródła nie dało się określić, tak, jakby cała głowa była jednym epicentrum tej dolegliwości. Mężczyzna podniósł się do pozycji siedzącej i przetarł twarz, po czym westchnął cicho, opierając się o ciemnobrązową sofę.
- Boże, co ja wczoraj wypiłem, że tak łeb mnie nawala? – spytał sam siebie.
- Jak to co? Małe piwko, ale od Kowalskiego. On zawsze dorzuca jakieś wspomagacze – wyjaśnił dowódca.
- Zajebiście, tylko kaca mi brakowało do szczęścia – jęknął Drake i wstał.
Popatrzył po sobie. Aktualnie miał na sobie tylko, ciemne, wytarte jeansy oraz czarną koszulkę z Metallici, którą otrzymał wczoraj od Mike’a. Skarpety, buty i jasnobrązowy płaszcz zostały, jak na razie, tylko wspomnieniem. Zabójca skierował się w stronę swoistego przedpokoju, gdzie najemnicy wieszali kurtki i zostawiali buty. Było to niewielkie pomieszczenie o czarnych ścianach, na których zostały przymocowane solidne metalowe haczyki na ubrania. W pokoju było dwoje drzwi – jedne prowadziły do bazy, drugie do garażu. Nad każdym z wieszaków dało się dostrzec mały napis, z imieniem właściciela. Parker znalazł bez problemu swój karmelowy płaszcz i czarne Adidasy. Ubrał skarpetki, bowiem podłoga w siedzibie komandosów była co najmniej zimna, po czym poszedł do kuchni, w celu przygotowania sobie jakiegoś śniadania. Zastał tam Rico i Szeregowego, siedzących przy stole. Raczyli się gorącą kawą, co w sumie było całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę wczesną godzinę.
- Gdzie tu trzymacie kawę, że tak spytam?
- W tamtej szafce – odrzekł Rico, który wyraźnie się nie wyspał, wskazując jedną z szafek, którymi wypełniona była cała kuchnia.
Drake podszedł do wskazanego przez psychopatę miejsca, wyjął puszkę z kawą, zagotował wodę, zalał nią zmielone ziarna, po czym zaczął delektować się naparem. Dosiadł się do Rico i Mike’a, którzy w międzyczasie prawie skończyli pić gorący napój. Młodszy z najemników aktualnie zaczął zasypiać z twarzą na stole, schowaną między swoimi, również leżącymi na stole, ramionami. Widać było tylko jego nieco zmierzwione, krótkie, niemal czarne włosy. Oddychał równo i cicho. Parker pociągnął spory łyk kawy ze swojego naczynia i mimowolnie się skrzywił, gdyż przypomniał sobie, że nie nasypał ani trochę cukru do napoju.
- Cholera, macie tu cukier? – spytał z nadzieją w głosie.
Rico, który bawił się monetą, kręcąc nią bączki, pokręcił przecząco głową.
- No dupa, dzisiaj jakoś się przemęczę.
Wtem do pomieszczenia wszedł Skipper. Jako jedyny z najemników, był w pełni sił i nie wyglądał, jakby miał za sobą ciężką noc. Ubrany był w czarny T – Shirt, z białą czaszką i napisem „A Good Day To Die” oraz wojskowe spodnie moro. W brązowej kaburze połyskiwał wypolerowany pistolet. Z prawego buta wystawała rękojeść jednego z noży, zaś drugi  był zaczepiony na lewym boku, w taki sposób, że ręka mogła go zasłonić bez większego trudu.
- Co wy odwalacie? Przecież za chwilę jedziemy, a wy tu sobie kawusię pijecie w najlepsze! I gdzie ten pijak Kowalski?!
- Zgadnij, gdzie on może być – bąknął Szeregowy, nie podnosząc głowy.
- Dobra, ja idę go obudzić, a wy się przygotujcie – rozkazał lider.
- Chrzań się Skipper. Dopiero się obudziliśmy, a Blowhole i Hans nam nie uciekną – wymamrotał Parker.
- Nie znasz Lyngella tak dobrze jak ja.
- A ty nie znasz Aarona, więc się zamknij człowieku. Półprzytomni wiele nie zdziałamy – zripostował zabójca.
- Dobra, to wy się panienki leńcie dalej, a ja idę go obudzić.
- Kuźwa, on tak zawsze? – spytał Drake, kiedy nie było już słychać kroków przywódcy.
- Na ogół – odparli obaj żołnierze zgodnie.
- Nie wiem, jak wy tyle wytrzymaliście – zakończył rozmowę Parker.
Po chwili niemal całkowitej ciszy, zakłócanej jedynie bzyczeniem jakiejś zbłąkanej muchy, do kuchni wszedł Kowalski, raz po raz przecierający swoją twarz, jakby chciał z niej coś zetrzeć. Miał na sobie kraciastą, pomiętą koszulę, z podwiniętymi do łokci rękawami oraz ciemne jeansy. Bez najmniejszego słowa przygotował sobie kawę i dosiadł się do towarzyszy. Jego szare oczy błądziły po całym pomieszczeniu, jakby czegoś szukały, jednak ich spojrzenie ani razu nie padło na Drake’a. Naukowiec zaczął powoli sączyć napój, rozkoszując się jego gorzkim smakiem. Zapanowała niezręczna cisza, którą zdecydował się przerwać Parker.
- Jak tam z tymi noktowizorami?
- Hę? A, noktowizory. Dobrze – odpowiedział rozkojarzony strateg.
- Co ty taki wczorajszy?
- Bo ślęczałem nad tym cholerstwem do drugiej w nocy.
Po tej krótkiej wymianie zdań, to pokoju wkroczył Skipper.
- Dobra, jak chcecie, to jedzcie śniadanie, bo ja tu się zaczynam nudzić.
- A ty co jesteś? Terminator, czy jak? – spytał zirytowany Mike.
Lider nic nie odpowiedział i zniknął za ścianą. Drake wstał zrezygnowany i podszedł do lodówki. Z początku nie chciała się otworzyć, więc kopnął w białe drzwiczki z całej siły, a te ku jego zaskoczeniu, otwarły się. Spojrzał na zawartość zamrażarki i zaczął wybierać pojedyncze produkty. W końcu mógł przygotować z nich całkiem zacne śniadanie. W międzyczasie Rico wyjął z niej zmrożoną pizzę i włożył ją do piekarnika. Kowalski znalazł kilka konserw, które łapczywie zjadł. Szeregowy, jak zwykle, miał zamiar zjeść pizzę na spółkę ze starszym kolegą. Parker kończył już jeść kanapki, zrobione na nieco czerstwy chlebie, gdy Rico wyjmował swoje śniadanie z piekarnika. Po jakimś czasie każdy zjadł swoją porcję i poszedł do salonu.
Na wielkim, drewnianym, prostokątnym stole leżało już całe uzbrojenie. Każdy wziął swoją działkę, po czym cały oddział skierował się do garażu. Kowalski zdążył się w międzyczasie przebrać – tak jak wszyscy – w T – Shirt.
- Jedziemy Volkswagenem – oznajmił Skipper.
Volkswagen wyróżniał się na tle innych aut jeżdżących ulicami Manhattanu; i to nie dlatego, że był furgonetką, bo takich jeździło tam całkiem sporo. Chodziło o fragmenty srebrnej, pancernej blachy, przyspawane na całym samochodzie, nadające mu nieco kanciasty kształt. W kilku miejscach znajdowały się wgłębianie, wypełnione pancernym, przyciemnianym szkłem. Rico i Mike wsiedli do przodu, a pozostała trójka usadowiła się z tyłu, w pokaźnym luku, w którym najemnicy zazwyczaj przewozili broń. Skipper i Kowalski usiedli po prawej, a Parker po lewej. Rico uruchomił silnik i wyjechał na ulice miasta.
- Przy WTC odbij w lewo – poinstruował kierowcę Drake.
Pasażerowie sprawdzali broń, gdy nagle usłyszeli krzyki Szeregowego i psychopaty.
- Barbarzyńca!
- Antyznawca!
- Wiejski burak!
- Walijski bufon!
- Podmiejski patałach!
- Lordowski dupek!
- Co wy odwalacie?! – wrzasnął z tyłu dowódca.
- Ten debil…
- Sam jesteś debil! – wypalił Mike.
- Nie umie się ogarnąć i chce puszczać ten cholerny łomot, który nazywa muzyką!
- A ten pieprzony snob…
- Sam żeś jest snob!
- Chce słuchać jakiejś durnej muzyki klasycznej!
- Kurna, jeden jedyny pieprzony raz, możecie jechać i nie słuchać muzyki.
- Ale… - chcieli zaprotestować podkomendni.
- Koniec dyskusji.
Skipper opadł z powrotem na swoje miejsce i westchnął cicho.
- Teraz na Balon’s Street.
Rico skręcił we wskazaną ulicę i po kilku kolejnych instrukcjach ze strony Parkera dotarł do celu. Komandosi wyszli z auta w porcie. Byli między dwoma wielkimi hangarami; przestrzeń w której się znaleźli, wypełniona była nieprzyjemnym zapachem stęchlizny. Hangar znajdujący się po lewej miał kolor ciemnoniebieski, a ten po prawej – zielony.
- My wchodzimy do tego niebieskiego – powiedział zabójca.
Komandosi podążyli za Parkerem i po chwili ich oczom ukazało się wejście do hali – stare, metalowe drzwi. Był zamknięte na kłódkę, z którą mógł poradzić sobie tylko wytrawny włamywacz. Dało się dostrzec wiele rys, dziur po kulach, a w kilku miejscach niewielkich plamek rdzy. Drake kucnął i zaczął mocować się z zamkiem. Gdy minęło kilka dobrych minut, Rico nie wytrzymał i strzelił parę razy z pistoletu w stronę kłódki, a ta natychmiastowo puściła.
- Też mi, najprościej wszystko rozwalić – zadrwił Parker.
- Ale zadziałało, nie? W przeciwieństwie, do twojego sposobu – odrzekł psychopata z przekąsem.
- Pokłócicie się jak przeżyjemy – skończył kłótnię Skipper, a następnie pchnął drzwi, które zaskrzypiały niemiłosiernie.
Najemnicy ujrzeli długą halę wypełnioną rozmaitymi rzeczami: od broni, po sportowe samochody. Kowalski kątem oka spostrzegł strażnika i nie tracąc ani chwili, wystrzelił w jego stronę z pistoletu. Wróg padł martwy na ziemię, a czerwona kałuża pod jego ciałem stale się powiększała. Mike zaciągnął trupa za pobliskie auto, aby ewentualny patrol go nie dostrzegł.
- Dobra, wszyscy wiecie co robić? – spytał lider.
- Tak. Ja i Parker odcinamy prąd, a wy idziecie udupić Lyngella i Blowhole’a. Małe piwo.
- Świetnie, a teraz ruchy!
Po ostatnim słowie Skippera Parker i Kowalski pobiegli w stronę drabiny prowadzącej do podziemnej części bazy. Trójka pozostałych żołnierzy zeszła w dół, używając innego zejścia, które zawczasu pokazał im Drake. Znaleźli się w niezwykle długim  korytarzu, oświetlonym jarzeniówkami, które migotały nieznacznie; ich światło padało na szarą podłogę i dwa równoległe rzędy drzwi. W pewnym momencie światła zgasły. Komandosi uruchomili noktowizory. Skipper szedł środkiem i był najbardziej wysunięty do przodu. Szedł na ugiętych nogach, aby nie wychylać się zbytnio. Po lewej szedł Rico, dzierżący shotguna, a po prawej Mike, uzbrojony w dwa pistolety. Po długim marszu, dotarli do wylotu tunelu. Przed nimi znajdowała się olbrzymia hala fabryczna, wypełniona zdezorientowanymi strażnikami i bronią. Dowódca oparł się o ścianę i pokazał na migi żołnierzom, gdzie są ich cele. Ci skinęli głowami i na sygnał wyskoczyli. Szeregowy miał za zadanie zlikwidować dwóch przeciwników stojących pod przeciwległymi ścianami, a Rico musiał zabić dwóch pełniących wartę przy wejściu. Żołnierze przekradli się za jedną z wielkich skrzyń. Bez trudu przedzierali się wśród ciemności do swojego celu, pozostawiając za sobą większość obrońców. Gdy od gabinetu Blowhole’a dzieliło ich już tylko kilkadziesiąt metrów, prąd wrócił, odsłaniając ich pozycję. Najemnicy zdołali uskoczyć za osłonę, zanim Chińczycy otworzyli ogień.
- Czy mi się kurwa wydaje, czy te światła zapaliło się o wiele za szybko?! – wrzasnął Skipper.
- Jak chuj za szybko! – odparł Mike.
- Dobra, nawalamy czym się da!
Komandosi strzelali na oślep, wystawiając broń ponad osłonę i strzelając, dopóki nie skończy się amunicja. Udało im się w ten sposób zabić kilku wrogów, ale przewaga liczebna robiła swoje. Rico w akcie desperacji zaczął rzucać granaty, co, o dziwo, dało zamierzony efekt. Strażnicy byli na tyle zdziwieni, że Skipperowi i jego drużynie udało się przebiec do następnej skrzyni. Szeregowy wyjął nóż i podważył jedną z desek. Ujrzał bardzo dużo broni. Wyjął jeden z karabinów i spróbował wystrzelić, ale magazynek okazał się pusty. Chłopak postanowił pobiec do następnej skrzyni, aby sprawdzić, czy tam znajdzie amunicję. Zaczął szaleńczy bieg, starając się unikać niezliczonej ilości kul, zmierzających w jego stronę. Jednak zanim dobiegł do celu, pojedynczy pocisk trafił w jego prawą nogę. Upadł, ale zdołał dotrzeć do skrzyni. Wyłamał deskę i w środku pudła znalazł jedyni granaty.
- Lepszy rydz, niż nic – mruknął sam do siebie, po czym zaczął rzucać bomby bez opamiętania.
Jednak po jakimś czasie usłyszał donośny głos, który cudem przedzierał się przez wszechobecny harmider.
- Rzuć broń Michael, albo twoi koledzy pożegnają się z życiem!
Nie był w stanie określić, skąd pochodził ów głos, ale mimowolnie spojrzał w stronę Skippera i Rico. Klęczeli na ziemi, z rękoma założonymi na głowy, a za nimi stali dwaj Chińczycy, celujący w nich z karabinów. Mike przeklął pod nosem, a następnie odrzucił całą broń, jaką przy sobie miał.




C.D.N.



Podobało się? :d
Jak sądzicie, co poszło nie tak?
Co stanie się z chłopakami?
Na te (i nie tylko!) pytania odpowiemy sobie już w następnej notce!
Do napisania! ;)

sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział VIII: Gettin' Started


Po krótkiej naradzie, komandosi jednogłośnie stwierdzili, że wyślą Parkera, żeby dogadał się z B.J.J. Doszli do wniosku, że w normalnym sklepie nie mogą kupić tak dużo broni, nie wzbudzając podejrzeń, dlatego wypchnęli go z wozu, prosto pod lufę starego Johnsona.
- Cóż ja widzę? Czyżby do tej złodziejskiej hałastry dołączył kolejny bandyta? – zapytał gospodarz, celując w zabójcę z broni.
- Spokojnie, ja ich znam od kilku godzin i nie mam bladego pojęcia, czym panu zawinili – odrzekł uspokajającym tonem Drake.
- Niczym! Ten miotacz ognia ukradli Chińczycy! – krzyknął zza osłony Kowalski.
- A wy się zamknijcie, złodzieje broni jedni! Z Chińczykami, to już się rozliczyłem! Ty mów dalej chłopcze, a może nie nafaszeruję cię śrutem.
- Dobrze, więc jak mówiłem, poznałem ich kilka godzin temu. Zgodzili się mi pomóc w udupieniu takiego gościa, który zdrowo mi podpadł, ale nie mają broni i…
- I znów przyszli okraść starego Johnsona, tak?! Ja wam dam, wy gnoje zawszone! Jak z wami skończę, to was rodzone matki nie poznają! – Przy tych słowach otworzył ogień w kierunku auta, ale po chwili skończyła mu się amunicja.
Właśnie wtedy wyszli z niego najemnicy, z rękami uniesionymi w górę. Głos zabrał Skipper.
- Słuchaj Ben, wiem, że…
- Jak dla ciebie kradzieju, to panie Benjaminie.
- Więc panie Benjaminie, wiem, że zaleźliśmy panu za skórę, ale byliśmy w potrzebie.
- I dlatego musieliście okradać bezbronnego staruszka, tak?
- Bezbronnego?
- Mów dalej.
- Tym razem mamy gotówkę i jesteśmy skłonni zapłacić, również za przedmioty zabrane poprzednio.
- Hm… Poczekajcie, wezmę obrzyna i możecie wejść.
Po chwili gospodarz otworzył drzwi i pozwolił im wejść do środka. Zabójca, który był tu po raz pierwszy rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znaleźli. To był typowy pokój, dla osoby pokroju Johnsona. Urządzony bardzo skromnie, acz przytulnie. Pod ścianą stały dwa brązowe fotele i kanapa, tego samego koloru, za którymi było dużo okno, przez które do pomieszczenia wpadała promienie słońca, zaś przed nimi znajdował się niski, ciemny, drewniany stolik, na którym stała popielniczka. Ściany zostały pomalowane białą farbą, która zdążyła już wyblaknąć. Przy jednej ze ścian stał rząd szafek, który zastawiony był rozmaitymi przedmiotami – od książek poczynając, poprzez radio, na broni palnej kończąc. Do tego na ścianach wisiały rozmaite zdjęcia – na wielu z nich widoczni byli żołnierze. B.J.J. ruchem ręki wskazał gościom kanapę, zapraszając ich do tego, by się rozsiedli. Sam zasiadł w fotelu, po czym rzekł:
- Dobrze, więc najpierw zapłaćcie za skradzioną broń, albo się pogniewamy.
- Ile to będzie?
- Daj mi policzyć… Rakietnica, miotacz ognia, kilka strzelb, AK – 47, kilka innych karabinów, granatnik, noże, maczeta, kamizelki kuloodporne… To będzie z pięćdziesiąt tysięcy, bez naliczania odsetek.
- Aż tyle? Może trochę zmniejszysz cenę?
- Nie, kradniecie, ponieście karę.
Kowalski westchnął, ale wyjął z torby, którą miał przy sobie, wspomnianą sumę i podał ją weteranowi. Ten powoli przeliczył gotówkę, a następnie schował ją do jednej z szafek.
- Dobra, to teraz możemy pohandlować. Co chcecie kupić?
- Pięć karabinów maszynowych, dwa pistolety maszynowe, jedną strzelbę, sześć pistoletów, dwie snajperki, dziesięć noży, pięć kamizelek, w cholerę granatów, trzynaście tłumików, pięć noktowizorów i liny. Myślisz, że coś się znajdzie?
- Myślę, że jedynie z noktowizorami i linami może być problem. Reszta znajdzie się bez trudu. Chodźcie za mną.
B.J.J. zaprowadził ich do piwnicy, wypełnionej po brzegi wszelaką bronią. Rakietnice, miotacze ognia, moździerze, karabiny, bagnety – a to wszystko w jednym miejscu. Weteran podawał najemnikom broń, a ci wychodzili z piwnicy. Po chwili wszyscy mieli to czego potrzebowali i Kowalski zbierał się do zapłacenia.
- Ile?
- Piętnaście.
Naukowiec westchnął, ale zapłacił bez kłócenia się. Komandosi wpakowali wszystko do furgonu i podziękowali B.J.J. za pomoc, a on odpowiedział tylko:
- Benjamin Joseph Johnson, zawsze do usług.
***
Gdy żołnierze wrócili do bazy, dochodziła godzina dziewiąta. Wzięli broń do swojej siedziby i usiedli na kanapie przed telewizorem. Rozłożyli osprzęt na stole i rozdzielili między siebie. Każdemu przypadła jedna kamizelka, jeden pistolet, dwa noże i jeden karabin. Kowalski i Parker wzięli również pistolety maszynowe i karabiny snajperskie, Rico strzelbę, a Mike dodatkowy pistolet. Został jeszcze podział zadań.
- Dobra, robimy tak – Rico, Mike i ja jedziemy po liny i inne potrzebne rzeczy, a Kowalski i Parker po komponenty do noktowizorów. Jasne?
- Tak. Kto bierze Ferrari? – spytał Kowalski z nadzieją w głosie.
- Wy. Nam się te liny i inne gówna do niego nie zmieszczą. Daj z dziesięć patoli i jedziemy.
***
Drake i Kowalski pokłócili się już przy wsiadaniu do auta, gdyż nie mogli się dogadać, co do tego, który ma prowadzić. Koniec końców, przyszedł Skipper i kazał prowadzić Kowalskiemu, kończąc tym sposobem spór.
Naukowiec i Parker jechali w ciszy, którą w końcu przerwał zabójca.
- Macie tu jakieś płyty?
- Sprawdź w schowku.
- Hm… KoЯn, Follow The Leader, Issues, The Eminem Show, Thunder And Consolation, Significant Other, Youthanasia, Hypnotize, Gorillaz, Serenades, In Requiem…
- Dawaj In Requiem.
- Okej.
Kiedy dojechali do celu, pobrzmiewały już ostatnie sekundy „Fallen Children”. Wysiedli z auta i skierowali się w stronę sklepu.
***
Dochodziła już dwunasta, a Kowalski i Drake jeszcze nie wrócili. Skipper zaczął się trochę martwić, ale uspokoił się, gdy dostrzegł czarne Ferrari. Dopalił papierosa i wyszedł powitać spóźnialskich.
- Co panienki tak długo się zasiedziały w sklepie, co?
- Kolejki były…
- Jasne. Wchodźcie i idźcie to zmontować.
Strateg tylko bąknął coś, o tym, „jakie to wszystko jest do dupy” i wszedł do bazy. Parker poszedł w jego ślady. Po chwili obaj byli w laboratorium i montowali urządzenia. Dowódca usiadł na kanapie i otworzył ostatnią już butelkę piwa. Jutro mieli zaatakować olbrzymi podziemny kompleks. W pięć osób.
Nie, żeby się tym jakoś specjalnie przejmował, tylko po prostu to wydawało mu się tak nierealne, że wręcz komiczne. Mają wejść do bazy jakiegoś psychola, obwieszeni po zęby bronią, wybić wszystkich w pień, wysadzić cały kompleks w cholerę i odjechać w glorii chwały? Niemożliwe zadanie? Być może. Ciekawe wyzwanie? Z pewnością.
Wieczór zapowiadał się tak jak zwykle – Szeregowy słucha metalu, Rico dopieszcza broń, przy akompaniamencie muzyki klasycznej, a Kowalski ślęczy w laboratorium. Razem z Parkerem. No właśnie. Lider nie był pewien, czy powinien ufać facetowi, który parę dni temu zabił Romneya, a potem próbował zabić Eminema. Jednak łączył ich wspólny cel – zabić Hansa. Jak mówi powiedzenie – „Wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem”.
Skipper pomyślał, że to faktycznie może być prawda.



C.D.N.




Dziękuję za nominację do TVBA ;) Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem, ale odebrałem to w ten sposób, że w tym miejscu mam dać siedem faktów o sobie i nominować siedem blogów... No to okej... (Uprzedzam, że ja na serio się nie za bardzo orientuję, więc jak coś, to mówcie;))
1. Czternastego marca bieżącego roku skończyłem 13 lat.
2. Jestem fanatycznym fanem metalu, rocka i rapu.
3. Lubię przypalać mrówki lupą w słoneczny dzień.
4. Nie znoszę temperatur wyższych niż 20 stopni, chyba, że w pobliżu jest woda, w której można popływać.
5. Nie lubię cały dzień siedzieć bezczynnie.
6. Mam trzyletnią siostrę, która jest moim przeciwieństwem - cały czas chodzi uśmiechnięta i zadowolona.
7. Lubię sobie siedzieć w samotności, słuchając muzyki i pisząc kolejne notki na bloga.
I to tyle, a teraz blogi... Nie wiem, czy znajdę aż siedem, bo ostatnimi czasy miałem same testy i ledwo z własnymi notkami wyrabiałem, ale może coś się znajdzie ;P (Kolejność całkowicie losowa)
1. szpiedzy-opowiadania.blogspot.com
2. http://reklaaaa.blogspot.com/
3. ywogerezsz.blog.onet.pl
4. opowiadaniapingwinyzmadagaskarubyme.blog.pl
5. pingwinyzmadagaskaruopowiadania.blog.pl
Później coś jeszcze dorzucę, ale chwilowo u mnie słabo z dostępnością, jeśli chodzi o internet. Na razie jeszcze podoczytuję parę rzeczy i wtedy podam z kilka linków ;P